Wywiad z Grzegorzem Klamką – jedynym szewcem w Chęcinach, który wykonuje także prace kaletnicze, rymarskie, cholewkarskie i tapicerskie. Zajmuje się również rękodziełem artystycznym, a jego prace są unikatowe i niepowtarzalne. Ten wywiad to wyjątkowa okazja, by zanurzyć się w świecie tego zawodu, którego dziedzictwo przetrwało przez wieki.
Krótki rys historyczny do wywiadu
Chęcińscy mieszczanie w XIV–XVI wieku zajmowali się głównie górnictwem i kamieniarstwem. Jednak oprócz eksploatacji bogactw mineralnych, takich jak marmury, miedź, srebro, czy ołów, rozwijali oni także cechy rzemieślnicze, przede wszystkim rzeźnicze, szewskie i piekarskie. W 1512 r. w mieście zarejestrowanych było: 12 rzeźników, 20 szewców, 21 piekarzy; nadto działali: kuśnierze, mydlarze, młynarze, piwowarze, gorzelnicy, sukiennicy, cieśle, stolarze, snycerze oraz rzemieślnicy pracujący przy wydobywaniu i przerabianiu rud ołowiu oraz miedzi. Warto podkreślić również, że przez cztery wieki społeczność królewskiego miasta Chęciny stanowiła zarówno ludność polska, jak i żydowska, która na co dzień ze sobą współistniała i sąsiadowała. W latach 20. XX wieku na 66 zakładów rzemieślniczych, aż 55 z nich prowadzili Żydzi. Przeważały zakłady szewskie, krawieckie, kamasznicze oraz piekarnie.
Źródła:
http://swietokrzyskisztetl.pl/asp/pl_start.asp?typ=14&menu=35&sub=9
Powyższy rys historyczny to dowód na to, że szewc nie tylko naprawiał obuwie, ale także kształtował swoistą historię Chęcin.
– To zacznijmy od początku. Gdzie się Pan urodził, gdzie chodził do szkół?
– Pochodzę z Tokarni, a obecnie mieszkam w Bolminie. Do szkoły podstawowej uczęszczałem właśnie w Tokarni. Następnie ukończyłem zasadniczą szkołę zawodową „FŁT ISKRA” w zawodzie tokarz-frezer. Później chodziłem do technikum dla pracujących, którą ukończyłem z dyplomem technik mechanik obróbki skrawaniem. Przez jakiś czas studiowałem na Politechnice Świętokrzyskiej na wydziale mechatroniki i budowy maszyn. Jednak studiów nie ukończyłem. Przerwałem je po paru latach. Jestem szczęśliwym mężem i ojcem.
– Wiem, że wzrastał Pan w rodzinie społeczników.
– Tak, mój tato – Jan przez siedemnaście lat był sołtysem miejscowości Tokarnia, a przez jedną kadencję radnym Rady Miejskiej w Chęcinach. Wydaję mi się, że był lubiany przez mieszkańców wsi. Z zawodu był ślusarzem i spawaczem. Jako sołtys często pomagał bezinteresownie innym. Moja mama była krawcową, a przez jakiś czas pracowała także jako siostra PCK. Obecnie jest już na emeryturze.
– Czy miło Pan wspomina swoje dzieciństwo i dorastanie w gminie Chęciny?
– Oczywiście, że tak. Piękne krajobrazy, górki, pagórki. Co takiemu dzieciakowi więcej potrzeba? Było gdzie się bawić, biegać, w zimę gdzie na sankach zjeżdżać. Upragnione dzieciństwo! Wychowywałem się z pięciorgiem rodzeństwa, więc zawsze było wesoło i głośno (śmiech). W podstawówce często w grupie znajomych robiliśmy piesze wypady do Chęcin. Najpierw szliśmy na lody na Górny Rynek, a potem na zamek i wracaliśmy z powrotem do Tokarni. Jaka to była frajda! To też były inne czasy. Nie siedzieliśmy za wiele w domu, większość czasu spędzaliśmy na świeżym powietrzu. Oczywiście nie brakowało także obowiązków. Czasami trzeba było rodzicom pomóc w pracach przy domu. Także, kiedy była praca to była praca, a kiedy był czas na zabawę, to był czas na zabawę.
– Skąd u Pana pojawił się pomysł, aby zostać szewcem?
– Po ukończeniu szkoły zawodowej szukałem pracy. To były lata 90, nie było łatwo o pracę, zwłaszcza zaraz po szkole. Pewnego dnia mój kolega, który pracował w zakładzie szewskim, powiedział, że jest wolne miejsce. Pomyślałem: „Czemu nie? Na początek może być”. Spodobało mi się i tak zostało. Co więcej, tak to polubiłem, że już prawie 30 lat w tym siedzę (śmiech). Co mi się najbardziej podoba w tym zawodzie? Że nie ma w nim takiej monotonii. Cały czas robi się coś innego. Ktoś może pomyśli: „Szewc to tylko fleki, klejenia”. A tutaj cały czas trzeba używać tych szarych komórek i myśleć nad tym, co się robi, szukać rozwiązań. To nie praca na produkcji, przy taśmie, że ciągle jest to samo.
– Czy zatem można powiedzieć, że jest to praca kreatywna?
– Zdecydowanie tak. Z roku na rok klienci są coraz bardziej wymagający. Przypuśćmy, że na torebkę lub na butach trzeba naszyć łatkę. Przecież musi to jakoś wyglądać, komponować się kolorystycznie, kształtem. Przyznam, że jestem bardzo wymagający wobec samego siebie. Robię dopóki będę zadowolony z efektu. Wtedy zazwyczaj i klient wychodzi z mojego zakładu z uśmiechem, a to największa „zapłata”. Wiadomo, że czasami nie da się z czegoś zrobić cudów, tym bardziej, że na chwilę obecną większość butów pochodzi z Azji. Są słabszej jakości… W pracy szewca kreatywności nie brakuje. Dla przykładu, urwał się komuś flek, nie zawsze da się go przewiercić, nie raz trzeba przebić, wyjąć rurkę. Są na to dziesiątki przykładów, gdzie do takiej niby prostej rzeczy trzeba podejść aż kilkakrotnie.
– Jakie są najczęstsze rodzaje prac szewskich, z którymi się Pan spotyka, obsługując swoich klientów?
– Zacznijmy od tego, że moimi klientami nie są tylko mieszkańcy gminy Chęciny. Jest wiele przyjezdnych, którzy przyjeżdżają do mnie z innych zakątków województwa świętokrzyskiego, z Polski, czy zagranicy, gdy odwiedzają w pobliżu swoich bliskich. Najczęściej na pewno klejenie, bo teraz buty są jakie są, kiepskiej jakości. Wymiana fleków, bo to jest normalne, to się zużywa, to się ściera. Przeróżne rozprucia, zwłaszcza w miejscach najbardziej narażonych na zginanie słabej jakości nici, albo nie zakończą dobrze szwu i po jakimś czasie się on rozpruwa. Często przecierają się zapiętki, wówczas wszywa się pięty ze skóry. Uszy od torebek paniom się urywają. W praktyce wychodzi to tak, że podejmuje się prac, które nawet nie należą do moich obowiązków. Wykonuję także prace kaletnicze, rymarskie, cholewkarskie i tapicerskie.
– Jak to jest pracować ze skórą? Jaki to materiał?
– To piękny materiał. Ze skóry można robić cuda. Jeśli chodzi o popularne teraz tworzywa sztuczne, obrabiając je, trzeba bardzo uważać. Używając jakichś rozpuszczalników można ściągnąć lico, może się odbarwić, a przy skórze tego nie ma. No chyba, że jest źle wygarbowana. W swojej pracy używam też skóry garbowanej roślinnie, najczęściej przy wybijaniu wzorów, bo to moje hobby. Taką skórę bardzo łatwo się formuje, jest niezwykle elastyczna. Jeśli jest wilgotna, można ją kształtować, jak plastelinę. Później używając różnych finiszy i balsamów można uzyskać piękne efekty. Buty zazwyczaj są robione z różnego rodzaju skór, zazwyczaj garbowanych chromowo. Mogą to być skóry bydlęce, cielęce, owcze, kozie, świńskie, jak również z jelenia, czy też z wielbłąda i wiele innych.
– Czy łatwo było się Panu nauczyć tego zawodu?
– Nie. Jednak tu człowiek cały czas się uczy. Szewstwo na przestrzeni lat bardzo się zmieniło. Uczyłem się od starszych szewców, których można nazwać prawdziwymi szewcami. Oni robili buty od podstaw, wszystko ręcznie. Teraz szewców może bym nie nazwał szewcami, a bardziej składaczami. Są gotowe podzespoły, gotowe elementy, takie jak chociażby brandzle, czy spody. Starsi szewcy spody musieli dorobić z gumy, nie było maszyn, tylko robili to raszplą. Nie było klejów. Klej wszedł do pracy szewca dopiero później. W tamtych czasach był jedynie taki pomocniczy, robiony najczęściej z mąki kasztanowej. Reszta była szyta dratwą, lub zbijana na szpilki. Teraz są przeróżne maszyny, produkty, podzespoły. Mogę zatem stwierdzić, że obecnie szewstwo jest dużo łatwiejsze. Jednak stale się ono zmienia. Muszę podążać z duchem czasu. Produkty się zmieniają, zmienia się także stosunek klienta do jakości. Wcześniej nie było butów w sklepach i takiego wyboru. Buty były masywniejsze, na pewno droższe, ale solidne, na lata. Teraz nie zawsze cena idzie w parze jakością. Buty ze skóry nie zawsze muszą być dobre. Często płaci się za markę. Jeszcze kilkanaście lat temu wiedziałem, że jak zapłacę konkretną cenę za buty, to przynajmniej pochodzę w nich latami. A teraz? Nie mam tej gwarancji. Wiele moich klientów oddaje do naprawy swoje paski do spodni, torebki… Skórzane… Jednak niektórzy producenci kombinują i robią je z tzw. skóry mielonej, czyli odpadów, w których może być wszystko. Dodają do tego trochę kleju, mieszają, prasują pod odpowiednim ciśnieniem, nakładają na to natryskowo lico i powstaje „skóra”. Wystarczy trochę więcej wilgoci lub materiał popracuje dłużej i nagle robą się załamania, nagle schodzi lico, nagle robi się z niej papier i drze się jak papier…
– Wspomniał Pan o wielu maszynach, które wykorzystuje Pan w swojej pracy. Mógłby Pan trochę o nich opowiedzieć?
– Taką podstawą jest kombajn szewski, który służy do obrabiania fleków, zelówek podeszw, spodów. Są w nim ulokowane papiery ścierne różnej gradacji, szczotka polerka, szczotka do woskowania, frezarka. Na takiej maszynie obrabia się fleki po wycięciu, obniża się obcasy, czy wyrównuje się je pod fleka. Można także zeszlifować spody pod klejenie.
Jest też maszyna „łaciarka”. Są „łaciarki” na korbę lub silnik. Ja co prawda w swojej mam i jedno i drugie, jednak wolę pracować na korbie. Mam wtedy większą kontrolę, jak robię to ręcznie. Tym bardziej, że szyjąc materiał ma on różną grubość.
Mam też napownicę, wkrętarkę, opalarkę. W swojej pracy wykorzystuję oczywiście młotek, szpikulec, szczypce, szlifierkę i wiele innych narzędzi, a także różnego rodzaju kleje i rozpuszczalniki.
– Kiedy założył Pan swój zakład w Chęcinach?
– Pod koniec 2014 roku. Bardzo lubię to miejsce.
– Jakie są największe wyzwania związane z prowadzeniem warsztatu szewskiego w mniejszej społeczności?
– Przede wszystkim trzeba się wywiązywać ze zleconych zadań. Staram się dotrzymywać ustalanych terminów, ale nie zawsze mi się to udaje. Przy niektórych pracach spędzam pięć minut, a przy innych kilka godzin. Czasami zdarza mi się, że przez cały dzień zrobię sześć par butów, a czasami kilkadziesiąt. Jednak moja praca nie kończy się tutaj w zakładzie. Przyjeżdżam do domu, coś tam zjem i siadam dalej do pracy, jednak wtedy zajmuję się już bardziej specjalnymi zamówieniami. Wykonuję przeróżne rzeczy, paski do spodni, pochewki, kabury. W skórze można zrobić prawie wszystko. Ograniczeniem jest tylko wyobraźnia. Miałem to szczęście, że szybko zyskałem klientów i mój kalendarz szybko się zapełnił.
Okładka na księgę
– Czy ta praca to Pana pasja?
– Na pewno mogę powiedzieć, że praca przynosi mi bardzo dużą satysfakcję. Lubię to, co robię.
– Wspomniał Pan, że zajmuje się również rękodziełem artystycznym. Mógłby Pan o tym opowiedzieć?
– Tym zacząłem zajmować się dużo później, a wszystko zaczęło się od pięknego, bogato zdobionego w motywy kwiatowe siodła w stylu western. Pamiętam, że tak z ciekawości obejrzałem wtedy kilka filmików na YouTubie. Chciałem zobaczyć, jak oni to robią. Wtedy wydawało mi się to takie proste (śmiech). Kupiłem sobie taki podstawowy zestaw narzędzi. Zacząłem ćwiczyć. Wiadomo, że to praktyka jest najważniejsza. I tak z każdym tygodniem, miesiącem, rokiem, coraz lepiej mi to wychodzi. Ta praca wymaga dużego skupienia, cierpliwości i dokładności. Tu nie ma miejsca na błędy. Jeżeli wybije się wzór obok to skóry już się nie napompuje. Niespełna rok temu poznałem kolegę, który zajmuje się podobnymi rzeczami. Klient to jednak laik. Bardzo mnie cieszy jego opinia i zadowolenie, jednak mój kolega mając większe doświadczenie daje mi konstruktywną krytykę. Bardzo ważne jest, aby współdzielić z kimś swoje pasje, wymieniać się wiedzą, doświadczeniem. Pierwszy etap rodzi się w głowie, trzeba znaleźć ten wzór, trzeba go zeskalować do odpowiedniej wielkości, wyciąć szablony z tektury, czy z bloku technicznego i zanim się zacznie tę właściwą pracę, to czasami spędza się kilka dobrych godzin na samych przygotowaniach, a tego nie wlicza się w koszt usługi.
– Czy Pana zdaniem szewc może przyczynić się do zachowania lokalnej tradycji i kultury w Gminie Chęciny?
– Tak. Nie wiem, czy są w ogóle szkoły szewskie. Ten fach był i jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. Wiem, że dawniej Chęciny były takim zagłębiem szewskim. Z tego co mi opowiadali ludzie były tu dwie garbarnie. Zresztą kiedyś praktycznie w każdej takiej miejscowości był szewc. Wielu klientów z Chęcin mi mówiło, że jego dziadek był szewcem, tato. To o czymś świadczy.
– Jeśli mowa o przekazywaniu fachu z pokolenia na pokolenie, czy Pan uczył syna tego zawodu?
– Mój syn jest w takim wieku, że praktycznie wszystko go interesuje. Ja jednak jestem tego zdania, że jeżeli się czegoś podejmujesz, to już trzymaj się tego, żeby robić to naprawdę dobrze i czerpać z tego satysfakcję. Jeżeli ktoś wykonuje dziesięć prac to nigdy tak naprawdę nie będzie w czymś naprawdę dobrym. Troszeczkę go zaraziłem swoim entuzjazmem i pracą. Pomagał mi w zakładzie. Mogę powiedzieć, że opanował podstawy i jakby chciał to by się tego fachu nauczył. Chciałbym, jednak nic na siłę. Czekam na wnuki (śmiech).
– Czy ma Pan jakieś inne pasje?
– Trochę nie mam na to czasu, ponieważ praca mnie pochłania. Kiedyś często lubiłem grać na gitarze akustycznej, teraz rzadko mi się to zdarza. Tę pasję akurat przejął mój syn i złapał bakcyla. Co ważne, w okresie szkolnym interesowałem się modelarstwem. Bardzo lubiłem sklejać modele samolotów, wozów pancernych, czy statków. Sklejałem, malowałem te modele. Można powiedzieć, że to pozornie niewinne zamiłowanie nauczyło mnie cierpliwości i precyzji, które teraz są niezbędne w mojej pracy.
– Dziękuję serdecznie za ciekawą rozmowę.