I ruszyła lawina. Gdzie się nie obejrzymy morsowanie. Morsują celebryci, gwiazdy, zwykli ludzie, w rzece, jeziorze, morzu, stawie, w dzień i w nocy. Hartowanie, uodpornianie, fotografowanie. Chęć doświadczenia czegoś nowego, poczucia adrenaliny i… morsowanie górskie. Wędrówka w strojach zaprzeczających panującym dookoła warunkom – najlepiej kąpielowych, jak najbardziej skąpych, mocno odznaczających się na tle zasypanej śniegiem i zmarzniętej przyrody.
Nowość, która zaczęła opanowywać media, głównie dlatego, że zdarzył się nieszczęśliwy przypadek hipotermii u jednej z uczestniczek tego rodzaju morsowania. Posypały się reportaże, wywiady, porady, a przede wszystkim – komentarze, tak różne, jak wiele osób je wypowiadających.
I pewnie każdy ma trochę racji, ale kto tak naprawdę tego spróbował, doświadczył?
Jak to jest – postanowiła sprawdzić grupa osób – morsujących dotąd tradycyjnie, czyli w zbiornikach. Zaopatrzeni w ciepłe napoje, posiłki, odpowiedni sprzęt medyczny, bo zdrowy rozsądek jest najważniejszy, ruszyli w niedzielne południe, na dość lekką trasę – zdobywanie świętokrzyskiej Łysicy. Nie wiedzieli do końca na co się decydują , jak zareagują ich organizmy, jakie będą odczucia, ale adrenalina, ciekawość pchały do działania. Krótka rozgrzewka i… marsz przed siebie, szybkim, energicznym krokiem, bo instynkt podpowiadał, że tak będzie najlepiej. Wędrówka w osłoniętym przez drzewa, terenie, trwała niespełna 34 minuty. Z zaskoczeniem stwierdzili, że nie było im zimno, że – wręcz się zgrzali. Zakładając ciepłą odzież, co niektórzy, zastanawiali się, czy rzeczywiście chcą się ubierać.
Kiedy opadły emocje, popłynęły wrażenia. Jaka była pierwsza reakcja?
Wchodzić na Łysicę w spodenkach? Głupota! – zdradził Przemysław Parlicki na wieść o pomyśle. I kolejne dni, jego stanowisko nie uległo zmianie, aż do niedzieli, gdzie – jak się okazało – większość w duchu stwierdziła, że albo się rozbierze, albo nie. – Podekscytowanie i ciekawość towarzyszyły mi na samym początku – przyznała Iwona Bomba. – Zastanawiałam się jak to wypadnie w porównaniu z tradycyjnym morsowaniem. Teraz, z całą pewnością mogę powiedzieć, że to był „pikuś” w porównaniu z zanurzeniem i wytrwaniem w wodzie – dodaje.
– Takie wydarzenie, a mnie ma nie być? – retorycznie spytała Edyta Chłąd, mors -weteran, która na udział w wyprawie zdecydowała się… w niedzielę rano. – Trzeba stawiać przed sobą kolejne wyzwania, pokonywać słabości – podkreśla. Podobnego zdania była Alicja Sykut, morsująca od trzech lat, która bała się tylko jednego… deszczu. Jak się okazało niepotrzebnie. Zaskoczyła ją sprawna organizacja wędrówki, atmosfera i pozytywne wrażenia. Identyczne odczucia miał też Albert Wocherski.
Wszyscy, poza Januszem Koroną i Wiolettą Stefańczyk, byli amatorami i wszyscy przyznali, że zadziwiła ich reakcja organizmu, którego możliwości, jak powiedział Przemysław Parlicki, nie są znane do końca i potrafią niejednokrotnie zaskakiwać.
Czy powtórzą taką wyprawę? Na pewno, bo wszystko jest dla ludzi, ale „we wszystkim musi być umiar” (Pitagoras).
Aneta Zelis