Dają dziecku to, co najważniejsze – bezwarunkową miłość, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa, gdy nie zapewnia mu tego własna rodzina. Już od 20 lat pieczę zastępczą nad dziećmi znajdującymi się w trudnej sytuacji rodzinnej sprawuje pani Ewa Woźniak, która wraz z mężem prowadzi Placówkę opiekuńczo-wychowawczą typu rodzinnego w Dyminach.
To już dwie dekady, piękny jubileusz, ale pani Ewa Woźniak dyrektor placówki i jednocześnie wychowawca nie ma czasu świętować. Z dużym zaangażowaniem podchodzi do wszystkich dzieci, którymi się opiekuje i dba jak o własne. Dwóch synów już dawno opuściło rodzinne gniazdo, ale jej dom wciąż wypełniają dzieci powierzone w pieczę zastępczą. Ma ich teraz 12, najmłodsze – 4 lata, najstarsze 19.
– To wychowywanie jest taką zdwojoną pracą, zdwojoną wrażliwością, zdwojoną uwagą – mówi. A ta uwaga jest szczególnie potrzebna w opiece nad dziećmi o specjalnych potrzebach.
Jak radzi sobie na co dzień z taką gromadką? – 20 lat pracy to człowiek nauczy się, jak sobie to wszystko pięknie poukładać. Jesteśmy normalną rodziną – mówi. – Trzeba wstać rano, przygotować dzieci do szkoły, zrobić im kanapki. Młodsze trzeba rozwieść do szkoły. Ja w tym czasie gotuję obiad, albo załatwiam jakieś sprawy urzędowe w starostwie, potem mąż zwozi dzieci, podaję obiad, odrabiamy lekcje szykujemy się do snu i tak w kółko.
Opieka i zapewnienie dzieciom odpowiednich warunków rozwoju to jedno, ważne jest też ich wychowanie. – Wpajam dzieciom przede wszystkim miłość do drugiego człowieka, ale także pracowitość, sumienność. Staram się by wiedziały, że w życiu na wszystko trzeba zapracować. Nie ma tak, że wszystko nam się należy, że wszystko nam się w życiu udaje. Uczę, że trzeba się podnieść, spróbować jeszcze raz, być nieugiętym – mówię dzieciom. Sama też jest niegięta, nie boi się wyzwań czego dowodem jest założenie placówki opiekuńczo- wychowawczej.
– Oglądałam kiedyś taki program „Kochaj mnie” o losach dzieci z domów dziecka. Mieszkałam wtedy jeszcze w Kielcach. Na ul. Pocieszka był Dom Małego Dziecka i jak odprowadzałam mojego starszego syna do przedszkola, widziałam dzieci, stały przy siatce. Wtedy mąż zaproponował, że moglibyśmy być rodziną zastępcza dla jakiegoś dziecka. Jak przeprowadziłam się do ogromnego domu w Daleszycach, stwierdziłam, że otworzę taką placówkę. Moi bliscy mieli wątpliwości, ale ja jestem przekorna z natury i postanowiłam, że jednak ją otworzę. I tak się zaczęło – wspomina. Po kilkunastu latach rodzina pani Ewy Woźniak przeniosła się do Dymin, gdzie prowadzi placówkę do dziś.
W wychowaniu dzieci w placówkach typu rodzinnego ważne jest stworzenie poczucia stabilności i bezpieczeństwa, którego dzieci nierzadko nie zaznały w swoich rodzinach biologicznych. Przez 20 lat pod skrzydła pani Ewy i jej męża Roberta trafiło w sumie 40 dzieci z bagażem trudnych doświadczeń, dlatego wiedzą, że podejmując się ich opieki trzeba mieć świadomość, że mogą pojawić się trudności wychowawcze. – Nawet jeżeli udaje się wyrównać wszelkie deficyty, to jednak wciąż widzę skutki problemów wyniesionych z rodzinnego domu, które objawiają się na przykład wahaniami nastroju – przyznaje pani Ewa.
Dzieci w placówce mają kontakt z rodzicami biologicznymi, wiedzą co się dzieje w ich rodzinnym domu. Co więcej przejmują rolę opiekunów i martwią się o nich tak bardzo, że czasem potrzebna jest terapia. Zanim dziecko uświadomi sobie, że to nie ono jest winne, musi upłynąć sporo czasu – opowiada o swoich wieloletnich doświadczeniach w pracy z dziećmi pani Ewa.
Prowadzenie tego typu placówki wymaga odpowiedniego przygotowania, dlatego rodziny nie pozostają same. Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Kielcach ze swojej strony deklaruje specjalistyczną pomoc. To między innymi szkolenia, wsparcie psychologiczne, prawne, ale też finansowe. – To są dzieci, które mają rodziców, ale zostały zabrane z domu ze względu na niewłaściwą opiekę, nie z biedy, jak to się czasem mówi. Umieszczenie dziecka w placówce związane jest z ograniczeniem władzy rodzicielskiej. Według ustawy, po 18 miesiącach wnioskuję o uregulowanie sytuacji dziecka. Bardzo rzadko zdarza się, żeby wróciło do domu rodzinnego. Najczęściej zabierane są prawa rodzicielskie. Wtedy mam obowiązek zgłosić dziecko do adopcji i tak robię, ale nie mamy tylu chętnych kandydatów i te dzieci zostają u mnie – wyjaśnia.
Pani Ewa Woźniak propaguje rodzicielstwo zastępcze, ale podkreśla, że musi to być przemyślana, odpowiedzialna decyzja, bo można skrzywdzić dzieci. – To jest piękna, ale i ciężka praca jeżeli można to nazwać pracą. To dla mnie praca bez przymusu, którą się kocha. Czuje satysfakcję z tego co robię, daje też satysfakcję finansową, więc cóż można chcieć więcej?
Nasza bohaterka nie wyobraża sobie już innego życia. – Ważne jest dla mnie poczucie, że dziecko czuje się lepiej, wychodzi z trudnej sytuacji. Gdy widzę jak się uśmiecha, to myślę, kolejne dziecko uratowane.
Osoby zainteresowane rodzicielstwem zastępczym mogą zgłosić się do PCPR w Kielcach, ul. Wrzosowa 44.