Wywiad z Panem Renardem Skowerskim – mieszkańcem Chęcin, który przez 36 lat pracował w Kinie „Marmury” w Chęcinach, początkowo jako kinooperator, a później także jako jego kierownik. Nie obca jest mu również praca krawca, jak i listonosza. Zachęcamy do lektury oraz zgłębienia wiedzy na temat historii chęcińskiej kinematografii.
– Na początku chciałabym, żeby opowiedział Pan kilka słów o sobie.
– Urodziłem się przed wojną, w 1937 roku, w Chęcinach. Chodziłem do tutejszej Szkoły Podstawowej. Po jej ukończeniu, zacząłem uczyć się krawiectwa od mojego Taty, który zresztą nauczył się fachu od krawca pochodzenia żydowskiego i to u niego w zakładzie pracował. W tamtych czasach, społeczność Chęcin stanowili bowiem Polacy, jak i mieszkańcy pochodzenia żydowskiego. To były trudne czasy. Wujek mojej żony ożenił się z Żydówką. Przeżyli gehennę. Musieli się ukrywać w klasztorze na Karczówce, bo chcieli ją zabić, za to, że się sprzeniewierzyła… Dopiero po wojnie wyjechali na ziemie odzyskane i tam zyskali spokój. Kiedy już zgłębiłem fach, zacząłem pracować z Tatą, jako krawiec. Za klientów mieliśmy wielu młodych chłopaków, którzy chcieli mieć modne spodnie, a ja tylko modne spodnie szyłem (śmiech), a Tato całą resztę.
Pan Renard w pracy, jako krawiec.
– Lubił Pan ten fach?
– Z początku lubiłem, a potem, jak trafiła mi się okazja pracy w kinie to przestałem (śmiech). Co więcej, w domu oprócz Mamy i Taty było nas dziesięcioro – sześć sióstr, ja i 3 braci.
– Jak Pan zatem wspomina dzieciństwo?
– Było bardzo wesoło. Na ulicy to było tak gwarno, że aż miło było wyjść przed dom, a teraz, pustki. Pamiętam, że codziennie byłem po kilka razy na zamku. Grało się w piłkę na ulicy, bo w tamtych czasach nie było tylu samochodów, co teraz. Przywiązywaliśmy siatkę od słupa do słupa i graliśmy w siatkówkę.
– Lubił Pan sport?
– Bardzo lubiłem i lubię do tej pory, ale już oglądać, zarówno mecze naszej reprezentacji, jak i polską ligę. Zresztą sam grałem w piłkę, na pozycji bramkarza. Należałem do Klubu „Piast Chęciny”. Zacząłem, jak miałem 16 lat. Grałem stosunkowo niedługo, bo ze trzy lata, a to dlatego, że jak przyjąłem się do pracy w kinie to nie miałem już możliwości ani wyjazdów na mecze, ani treningów. Ale jakie to były czasy… Pamiętam, jak jechaliśmy wozem na mecz do Włoszczowy i w drodze się zepsuł. Musieliśmy iść dwa kilometry na piechotę. W „Piaście” grałem też w ping-ponga.
Drużyna piłki nożnej „Piast Chęciny”. Pan Renard Skowerski, jako bramkarz, na dole zdjęcia.
– Porozmawiajmy zatem o kinie. Kiedy rozpoczął Pan pracę w Kinie „Marmury” w Chęcinach?
– Do Kina „Marmury” dostałem się w 1953 roku. Początkowo pracowałem, jako pomocnik kinooperatora. Kino wówczas mieściło się u zakonników w Klasztorze Ojców Franciszkanów. Był tam taki budynek teatralny, gdzie była scena i wszystko, co potrzebne w zasadzie. Po pożarze, kino przeniesiono do budynku przy ul. Radkowskiej. Pracowałem tam, dokąd nie wyremontowano budynku dawnej synagogi. Potem już kino mieściło się przy ul. Długiej.
Budynek Kina „Marmury” przy ul. Radkowskiej w Chęcinach.
Kino „Marmury” przy ul. Długiej w Chęcinach, w budynku dawnej synagogi.
– Jak wyglądała praca kinooperatora?
– Z początku pracowało się przeważnie wieczorami, gdyż to właśnie wtedy było najwięcej ludzi. Później, jak już zaczęliśmy obsługiwać różne szkoły i zakłady, to już nie raz było się w pracy całymi dniami. Pamiętam, jak wyświetlaliśmy „Krzyżaków” to projekcja skończyła się o godzinie 2 w nocy, tyle było ludzi. W późniejszych latach, w kinie było trzech kierowników – trzy Panie. Kiedy jedna z Pań odeszła to zaproponowałem, że ja to poprowadzę i przejąłem kierownictwo w Kinie „Marmury”. Łączyłem wtedy pracę kierownika i kinooperatora. Potem został przyjęty kolejny kinooperator, bo już samemu było bardzo ciężko. Można powiedzieć, że wtedy pracowało się przez cały tydzień, całymi dniami.
– Jak dawniej wyglądało wyświetlanie filmów?
– Mieliśmy projektory. Zakładało się taśmę i trzeba było pilnować, żeby się nie zerwała, bo i tak się mogło zdarzyć.
– A, jakie filmy były wyświetlane? Polskie, czy zagraniczne?
– Polskie i zagraniczne, jednak przeważnie najwięcej osób chodziło na te seanse zagraniczne. Z perspektywy lat, mogę powiedzieć, że z polskich produkcji największym powodzeniem cieszyli się, wspomniani przeze mnie wcześniej, „Krzyżacy” i komedia „Sami swoi”. Dużą oglądalność miały także ekranizacje szkolnych lektur. Wtedy już moja praca krawiecka poszła w odstawkę, bo całe dnie spędzałem w kinie.
– Można powiedzieć, że w pracy łączył Pan przyjemne z pożytecznym. Mógł Pan obejrzeć dużo filmów.
– Tak, to prawda. W pracy zobaczyłem ich tyle, że aż mi zbrzydły (śmiech). Miałem syrenkę i tą syrenką jeździłem prawie po całej gminie, do szkół, gdyż dysponowaliśmy też przenośnym projektorem. Poprzedni kinooperatorzy nie jeździli tak, jak ja. To ja zacząłem tego pilnować. Raz w tygodniu obsługiwałem także Technikum Rolnicze w Podzamczu. Odbyłem również kurs kinooperatora we Wrocławiu. Szkolenie dotyczyło wyświetlania filmów, matematyki, a także BHP.
Pan Renard we Wrocławiu, a w tle budynek Kina „Gigant”.
– Czy lubił Pan tę pracę?
– Tak, bardzo ją polubiłem. Zresztą, gdybym jej nie lubił to nie zaproponowałbym swojej kandydatury na kierownika (śmiech).
– Co Pan z tego okresu wspomina najmilej?
– Chyba to, jak wiele osób przychodziło do kina, wtedy byłem zadowolony. Gorzej, jak były pustki… Dlatego wolałem jeździć po wioskach, nawet i wieczorami, bo wtedy wiedziałem, że będzie pewna publika.
– Czy pasja do kinematografii pozostała?
– Tak, jednak teraz to przeważnie oglądam mecze. Podejrzewam, że gdyby nie praca kinooperatora to pewnie byłbym bramkarzem. Tak mówili, że byłem bardzo dobrym na tej pozycji.
– Czy, jak w domach zaczęły pojawiać się telewizory to ludzi w kinie było mniej?
– Tak, zdecydowanie. Wcześniej w kinach była masa ludzi. Telewizory zabrały sporo publiki.
– Kiedy zakończył Pan pracę w Kinie „Marmury”?
– Pod koniec 1989 roku poszedłem na rentę. Niedługo potem zamknięto działalność kina. W Chęcinach brakowało listonosza, więc byłem nim przez dwa lata. Jednak, jak później zwalniano rencistów, na moje miejsce przyszła moja żona, Zofia. W sumie, w kinie pracowałem 36 lat.
Dyplom dla Pana Renarda Skowerskiego za 25 lat w pracy w kinematografii. Na dyplomie błąd w imieniu.
– Co Pan czuł, jak zamknięto „Kino Marmury”?
– Smutek i taką pustkę… Gdyż była to nie tylko moja praca, ale i życie.
– Lubił Pan być listonoszem?
– Tak. Ze wszystkimi się miało kontakt. Jako listonosz obsługiwałem Chęciny. Chodziłem pieszo. Wtedy to znałem wszystkich w mieście. Potem odszedłem na emeryturę.
– A jak Pan poznał się z żoną?
– Mieszkałem w Chęcinach przy ul. Domańskiego (dawna 14 Stycznia), a żona przy ul. Radkowskiej. Jak jeszcze kino mieściło się przy Radkowskiej, a żona często chodziła do kościoła, to tak mrugałem do niej i wymrugałem (śmiech). Znaliśmy się wcześniej. Zresztą tu wszyscy się znali. Po pół roku spotykania się wzięliśmy ślub. I tak już 58 lat minęło w małżeństwie. Z żoną Zofią doczekaliśmy się czterech synów i pięcioro wnucząt.
– Jak Pan lubi spędzać teraz czas?
– Zdrowie na zbyt wiele nie pozwala… Lubię spędzać czas z bliskimi, z rodziną, a także przebywać na świeżym powietrzu. Żona dba o piękny ogród. Mam, jak w raju.
– Jak Panu mieszka się w Chęcinach?
– Powiem tak, po prostu bardzo dobrze, nie zamieniłbym Chęcin na żadne inne miejsce.
– Dziękuję serdecznie za te piękne wspomnienia i za niezwykle ciekawą rozmowę.