Ośmiu zupełnie różnych, ale mających jedną, niepowtarzalną pasję – góry, zdobywanie kolejnych szczytów, stawianie coraz to wyżej poprzeczki – mieszkańców gminy Morawica na stałe już zapisało się w kartach historii. Mimo osiągnięć, o jakich większość z nas może tylko pomarzyć, nie poprzestają i przekraczają kolejne granice. Każdy wyjazd, choć przygotowywany, wydawać by się mogło, że i przewidywalny pod wieloma względami, przynosi nowe doświadczenia, niepowtarzalne emocje i potwierdzenie, że najważniejsi w tym wszystkim są ludzie – zespół, który mówi jednym głosem, z którym można dokonać bardzo wiele.
Tworzyli go na przestrzeni lat, a zaczęło się od corocznego rajdu na Ponidziu, w którym – będąc jeszcze uczniem 8-ej klasy – wziął udział inicjator dzisiejszej grupy Michał Wojtasik. Tam poznał m.in. Zbigniewa Więckowskiego, Bartosza Kruka czy Konrada Wójcika. W trakcie jednego z rajdów padła propozycja zorganizowania wyjazdu w góry. Na pierwszy rzut poszły Pieniny, po nich zimowe Karkonosze i dalej, do Włoch. Cztery lata z rzędu wspinali się w Dolomitach po tzw. via ferratach –„żelaznych drogach” czyli trasach wspinaczkowych wyposażonych w stalowe liny do asekuracji. Zatęsknili jednak za czymś innym – z inicjatywą wyszedł Michał Wojtasik i za zgodą całego zespołu, zaczęły się długoterminowe przygotowania do wyprawy na Grossglockner, Breithorn i Mont Blanc. Później przyszedł czas na inne jak chociażby szwajcarski Dufourspitze, albańską Maję Cokistes czy rosyjski Elbrus.
Uzgodnili, że postarają się każdego roku zrobić jeden duży wyjazd i kilka mniejszych. I tak plany poczynione są już wstępnie na 2020, 2021, 2022 i 2023 rok. Plany wstępne, bo – w pierwszej kolejności trzeba wziąć pod uwagę najważniejsze, czyli rodzinę, a później i tak nie wszystko da się przewidzieć.
Od 3 czerwca 2020 roku trójka z nich: Bartosz Kruk, Jakub Lach i Michał Wojtasik mieli się wspinać w Alpach. Ustalili – w zależności od pogody, bardzo zmiennej w górach, trzy możliwe cele: trawers Masywu Lyskam Breithorn, zdobycie czterotysięcznika Piz Bernina od południowej włoskiej strony lub zdobycie najwyższych szczytów Niemiec i Lichtensteinu Zugspitze i Grauspitz., Dopięli wszystko na ostatni niemalże guzik i przyszła … pandemia, która pokrzyżowała wszelkie zamiary. Zmusiła do pozostania w domach, ale prawdziwej pasji nie da się powstrzymać. Tak zrodził się pomysł na spontaniczny wypad w rodzime Tatry. Cel – Rysy. Termin – początek czerwca. Dojście na szczyt Granią Główną Tatr, na którą wyruszą w czwartek-4.06. Michał, Jakub i Bartosz, a w piątek – standardową drogą – dołączą do nich jeszcze Zbigniew i Konrad. Wydawało się proste, ale –choć to prawie już lato – pogoda zaskoczyła i sypnęło śniegiem. Kolejne prognozy również nie napawały optymizmem i trzeba było zmodyfikować program.
We trzech wystartowali we środę 3.06 , w czwartek usiłowali pokonać Grań, ale zalegający, świeży i zbyt niebezpieczny śnieg oraz fatalna prognoza na piątek uniemożliwiły dalszą drogę. Wrócili do doliny na pole namiotowe. Wieczorem przyszedł silny wiatr, który kładł i łamał namioty. Prognoza na piątek się potwierdziła i trzeba było zrezygnować z aktywności tego dnia. Sobota 6.06 miała być piękna. Całą grupą , po wczesnej pobudce o 2-ej w nocy, szybkim przygotowaniu, o 3:08 z parkingu w Łysej Polanie ruszyli na szlak Po dwóch godzinach dotarli już nad malownicze Morskie Oko. Totalna pustka na trasie, księżyc w pełni, który ułatwiał wędrowanie, kontakt z uśpioną jeszcze przyrodą, towarzystwo zgranego zespołu, rosnąca adrenalina pchały do przodu z każdym krokiem. Skierowali się w stronę podejścia na Czarny Staw, a tam przykra niespodzianka – zalane około 20 metrów szlaku – buty z nóg, podwijanie spodni i brodzenie w lodowatej wodzie. Kolejny kawał drogi i powtórka – znowu miażdżąca stopy woda, tym razem już ostatnia w drodze do góry.
Po stromych płatach śniegu opadających do samego lustra wody, doszli pod Bulę pod Rysami. Duża ilość ciężkiego śniegu zalegającego w żlebie zmusiła ich do ominięcia tego niebezpiecznego miejsca lewą stroną, gdzie silny i porywisty wiatr dał się im we znaki.
Wysoko przed sobą dojrzeli dwie osoby, które miały nad nimi około godziny przewagi w dotarciu na szczyt. W miarę pokonywania kolejnych metrów, godzina zmalała do połowy. Po ominięciu żlebu, wspinaczkę ułatwiały pozostawione przez poprzedników ślady i wreszcie ubity, spójny śnieg, bez pokrywy lodowej .
Godzina 9:20 była tą, gdy stanęli na oświetlonym przez poranne słońce, szczycie. Rysy zostały zaliczone.
I choć nie była to góra na miarę Korony Ziemi czy Alp, ani nie była w planach na 2020 rok, to cieszy równie mocno, jak dotąd zdobyte. Cieszy bo dokonali tego z ludźmi, którym ufają bezgranicznie, którzy są wsparciem nie tylko na szlakach i z którymi dzielą swoje troski i radości.
Marcin Hajdenrajch, Bartosz Kruk, Jakub Lach, Artur Tworek, Zbigniew Więckowski, Jakub Wojcieszyński, Michał Wojtasik i Konrad Wójcik stworzyli zespół, który połączyła pasja będąca jednak tłem dla więzi, jaka narodziła się w trakcie wszystkich wypraw. Zespół, z którym – jak mówił w jednym z wywiadów Bartosz Kruk – „warto i na Łysicę się wybrać”, bo „nieważne gdzie, ważne z kim”.
ANETA ZELIS