3.5 C
Kielce
środa, 17 grudnia, 2025
Strona głównaAktualności„Najważniejsze jest, żeby dziecko się nie bało” - Rozmowa z lekarzem pediatrą...

„Najważniejsze jest, żeby dziecko się nie bało” – Rozmowa z lekarzem pediatrą z przychodni w Nowinach Adrianem Filipem

Zobacz

Lekarz pediatra z Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Nowinach, Adrian Filip, zdobył II miejsce w województwie w prestiżowym plebiscycie medycznym Hipokrates 2025 w kategorii Pediatra Roku. To wyróżnienie przyznawane na podstawie głosów pacjentów i ich rodziców jest potwierdzeniem zaufania, jakim obdarzają go mieszkańcy regionu. O pracy z dziećmi, osobistych doświadczeniach pacjenta, empatii w medycynie i codziennych wyzwaniach pediatry rozmawiamy z laureatem.

Zacznijmy od gratulacji. II miejsce w wojewódzkim plebiscycie Hipokrates to ogromne wyróżnienie. Co było Pana pierwszą myślą, kiedy dowiedział się Pan o tym wyniku?

Lekarz Adrian Filip: Poczułem z jednej strony dumę, a z drugiej ogromną satysfakcję. Jestem w Nowinach stosunkowo od niedawna, od około półtora roku. Wcześniej przez kilkanaście lat mieszkałem w Warszawie: tam były studia, a potem rezydentura. W drugim roku mojej pracy tutaj takie wyróżnienie jest dla mnie bardzo znaczące. Daje mi poczucie, że rodzice mnie poznali, że myślą o mnie jak o dobrym lekarzu, którego warto posłuchać i do którego warto przyjść. A moja praca polega na tym, żeby pomagać dzieciom. Dla mnie to jest najważniejsze.

Plebiscyt Hipokrates opiera się na głosach pacjentów. Jakie znaczenie ma dla Pana fakt, że to właśnie rodzice i opiekunowie dzieci tak wysoko ocenili Pana pracę?

Lek. A.F.: Ogromne, bo to jest zaufanie. Już dawno temu, jeszcze na studiach, myślałem o tym, żeby być pediatrą. Wielu ludzi mnie ostrzegało, że to jest trudna praca z dzieckiem, które nie zawsze współpracuje, ale też z rodzicem, który również nie zawsze współpracuje i ma własne przekonania. A mimo to odnalazłem się w pediatrii. W dodatku jestem mężczyzną, a pediatria to dziedzina, w której zdecydowanie dominują kobiety. Tym bardziej cieszy mnie, że rodzice mi ufają. I że dzieci także mają do mnie dobry stosunek. Wracają, pamiętają mnie, nie boją się. To działa na mnie mobilizująco, daje mi jeszcze większą motywację do pracy.

Pracuje Pan na co dzień w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej w Nowinach. Jak wygląda Pana codzienna praca pediatry w przychodni i z jakimi wyzwaniami mierzy się Pan najczęściej?

Lek. A.F.: W przychodni kontakt z pacjentem jest stały, częsty, a w mniejszej społeczności bardzo wyraźnie widzi się efekty. Co kilka tygodni przychodzą w zasadzie te same dzieci, widzę je w różnych momentach: kiedy są chore i kiedy wracają już zdrowe. To jest dla mnie duża wartość, bo czuję, że to leczenie naprawdę przynosi efekt, a ja mogę to obserwować. Zżyłem się z tą społecznością. Lubię tu pracować i lubię swoich pacjentów. A wyzwania? To są często wyzwania związane z podejściem rodziców do choroby dziecka. Widzę skrajności i to jest coś, co powtarza się bardzo często.

Jakie skrajności w podejściu rodziców do choroby dziecka spotyka Pan najczęściej?

Lek. A.F.: Pierwsza skrajność to rodzic, który przychodzi z dzieckiem, bo rano dziecko dwa razy kaszlnęło. Dla mnie to bywa trudne do zrozumienia i wtedy tłumaczę, jak rozwijają się choroby. Zazwyczaj pierwsze dwa–trzy dni to jest czas, kiedy infekcja „nabiera kształtu”. Na początku nie wiemy, czy z tego kaszlu rozwinie się angina, grypa, czy coś innego. Dopiero po pewnym czasie można leczyć bardziej celowanie. Druga skrajność jest dla mnie dużo trudniejsza emocjonalnie, to rodzice, którzy bagatelizują objawy. Dziecko ma 38 stopni gorączki, a oni nie podają nic przeciwgorączkowego, bo „za dwie godziny mają wizytę” i chcą, żeby lekarz zobaczył objawy. A ja widzę cierpiące dziecko, czasem przynoszone na rękach, bo jest tak osłabione. Serce mi pęka, gdy to widzę. Jest też problem „dr Google”, kiedy rodzice próbują leczyć dzieci za pośrednictwem internetu i zwlekają z wizytą, a dziecko kaszle tydzień, męczy się, dostaje miód, ziółka z apteki i czeka. Dla mnie to jest nie do przyjęcia.

Pańskie doświadczenia zdrowotne z dzieciństwa, związane z wrodzoną wadą i częstym kontaktem z lekarzami, miały wpływ na decyzję o wyborze zawodu. Czy osobiste doświadczenie pacjenta ukształtowało to, jakim jest Pan lekarzem pediatrą?

Lek. A.F.: Niewątpliwie. Lekarze nie zawsze są w stanie naprawdę poczuć, co myśli i czuje pacjent. Możemy mieć największą empatię na świecie, ale i tak nie przeżyjemy tego dokładnie tak, jak druga osoba. Ja dobrze znam tę perspektywę pacjenta. Pamiętam gabinety lekarskie, oddziały szpitalne, częste, czasem wielotygodniowe pobyty w szpitalu. Pamiętam ten pierwszy moment, gdy człowiek czuje się źle, a potem kiedy jest otoczony troskliwą opieką dochodzi do stanu, w którym czuje się lepiej. Mam to w pamięci i do tego samego dążę wobec swoich pacjentów. Pamiętam też siebie jako nastolatka, kiedy byłem już świadomy. Pamiętam, czego potrzebowałem od lekarzy, jakiego wyjaśnienia, jakiej rozmowy, czego się bałem, co było dla mnie niezrozumiałe. I teraz staram się to przełożyć na swoją stronę. Tłumaczę, oswajam, rozmawiam tak, żeby ten strach i niepewność zmniejszać. Osoby, które mnie uczyły medycyny i zawodu, same mówiły, że to widać, że ja inaczej podchodzę do pacjenta, bardziej „na luzie”, skracam dystans. Często używam dziecięcego języka, dostosowuję ton głosu. Zdarza mi się prosić, żeby dzieci mówiły mi po imieniu. Przybijam piątkę na dzień dobry. Chodzi o to, żeby dziecko miało poczucie, że nikt mu tu nie zrobi krzywdy. To naprawdę pomaga. Ja też wiem z własnego doświadczenia, że nie można dzieci straszyć i nie można ich okłamywać. Trzeba powiedzieć: „lekko zaboli, ale tylko chwilę”, „damy radę razem”. I to działa. Pamiętam bardzo wyraźnie jedno trudne przeżycie. Miałem około 13 lat, trafiłem do specjalisty od układu moczowego. Lekarz wziął wyniki, porozmawiał chwilę z rodzicem, a ze mną w ogóle nie rozmawiał. Ja jako dziecko buntowałem się przed pewnymi procedurami medycznymi i wtedy usłyszałem od niego: „Słuchaj, jak nie będziesz tego robił, to po prostu jedną nerkę utniemy”. Zapamiętałem go na zawsze. Spotykałem go potem jeszcze wiele razy i za każdym razem przed wejściem trzęsły mi się ręce. Ja takim lekarzem na pewno nie chcę być.

Jak w praktyce wygląda Pana podejście do „mniej inwazyjnego” leczenia i współpracy z dzieckiem?

Lek. A.F.: Staram się opierać na dziecku, a nie „na siłę” realizować schemat. Dopytuję o rzeczy, które dla dorosłych bywają oczywiste, a dla dziecka nie. Na przykład: czy połknie tabletkę? Rodzice czasem się dziwią, bo nie każdy lekarz o to pyta. A ja pytam, bo to ma znaczenie. Dziecko może woleć syrop albo odwrotnie. Tłumaczę też, że syropu będzie objętościowo więcej, ale można go czasem wymieszać z jogurtem albo czymś owocowym, żeby było łatwiej. Pytam, czy dziecko da radę zrobić inhalację, czy toleruje psiknięcie do nosa. Są dzieci, które za nic w świecie nie dadzą sobie psiknąć do nosa. Wtedy doradzam rodzicom różne praktyczne rozwiązania. Nie można dziecka „mordować” i zmuszać do wszystkiego, bo każde dziecko ma autonomię, nawet najmniejsze. Ono może się stresować i czegoś nie znosić. Oczywiście czasem trzeba zrobić coś wbrew protestom, ale w wielu sytuacjach da się to rozwiązać spokojniej.

Jak chociażby przy szczepieniach?

Lek. A.F.: Dokładnie. Dzieci często bardzo źle znoszą szczepienia, dlatego staram się, żeby jak najmniej o tym myślały. Ja zaczynam wizytę od powitania: podaję dziecku rękę, przybijam piątkę, daję naklejki, dopiero potem rozmawiam i badam. Nie robię tak, że na koniec, kiedy dziecko już jest zapłakane, nagle „w nagrodę” dostaje naklejkę. Dzieci mnie tu znają, wiedzą, że mam specjalne pudełko i że mogą sobie coś wybrać. To bardzo przełamuje lody. Dla mnie fantastyczne jest uczucie, kiedy dziecko, które wchodziło przerażone i nawet na mnie nie patrzyło, wychodząc czasem nawet się przytuli. Jeśli dziecko boi się lekarza, potem jest dużo trudniej, a kolejne wizyty są stresujące. A skoro już jesteśmy przy szczepieniach, to chcę podkreślić, że dla mnie to jest temat ważny, bolesny i drażliwy. Argumenty przeciwników szczepień są dla mnie niezrozumiałe. Często słyszę, że podawanie „obcego preparatu” szkodzi albo że szczepienie wywołało chorobę genetyczną. Nie jest to prawda. To są szczepienia badane od kilkudziesięciu lat. Szczepienia są ważne. Dzieci nieszczepione gorzej radzą sobie z chorobami. Szczepienie daje bardzo wysoką ochronę przed zachorowaniem, także w przypadku grypy. Ważny temat to też szczepienia na HPV. Lekarze z Danii czy Szwecji przyjeżdżają do Polski uczyć się o raku szyjki macicy, bo u nich ta choroba jest skrajnie rzadka. W Polsce natomiast kilka tysięcy kobiet rocznie umiera na raka szyjki macicy. Tam szczepienia na HPV są od dawna standardem. Dlatego powtarzam: szczepcie dzieci szczepieniami obowiązkowymi, ale też zalecanymi, bo można dziecko, czy młodego dorosłego, uchronić przed wieloma trudnymi do leczenia chorobami. Pamiętajmy, że wiele szczepionek zalecanych jest refundowana, nieodpłatna dla dzieci w określonym wieku. Szczegółowych informacji na ten temat udzieli każdy pediatra.

Wspomina Pan, że medycyna stała się Pana pasją, mimo że nie pochodzi Pan z rodziny lekarskiej. Co ostatecznie przesądziło o wyborze tej drogi? Kiedy zakiełkowała myśl: „chcę być lekarzem”?

Lek. A.F.: Nie pamiętam dokładnie tego pierwszego momentu, ale wiem, że to było bardzo wcześnie, jeszcze w wieku przedszkolnym. Często trafiałem do szpitala: wizyty, kontrole, operacje. I pamiętam, że był taki lekarz, który był dla mnie bardzo ważny. To były czasy, kiedy rodzice nie mogli zostawać na noc w szpitalu, wiele dzieci płakało i nie chciało tam być. A ja podchodziłem do tego spokojnie. Ufałem personelowi, traktowałem ich jak „ciocie i wujków”, czułem się tam bezpiecznie. Było nawet tak, że jeden z chirurgów zabierał mnie do gabinetu zabiegowego, gdzie kręciłem tampony z waty, pomagałem mierzyć leki w ampułkach, bywało, że chodziłem z lekarzem za rękę na obchód jako taki mały asystent. To był pierwszy moment, kiedy pomyślałem o medycynie. Potem w szkole podstawowej i średniej ta myśl wracała. Po maturze nie od razu dostałem się na kierunek lekarski. Najpierw studiowałem biologię w rodzinnym mieście, w Siedlcach. Bardzo dobrze mi szło. Namawiano mnie nawet, żebym został na uczelni, że mam zadatek na pracownika naukowego. Ale ja się uparłem. Dostałem się na medycynę i kiedy zacząłem studia, wiedziałem, że to jest to.

Kiedy ktoś mówi „fantastyczny lekarz”, co Pan wtedy czuje?

Lek. A.F.: To jest opinia pacjentów, ja trochę źle się czuję, kiedy tak ktoś o mnie mówi. Chyba mam problem z przyjmowaniem pochwał. Ja po prostu lubię swoją pracę. Lubię to, co robię.

Pediatria to dziedzina wymagająca wiedzy, empatii i cierpliwości. Co Pana zdaniem jest najważniejsze w budowaniu zaufania między lekarzem a małym pacjentem oraz jego rodziną?

Lek. A.F.: Zrozumienie. Trzeba pacjenta zrozumieć. Na pewno nie „zarządzać” dzieckiem, tylko pytać. Co boli? Gdzie boli? Czego się boisz? Trzeba podejść spokojnie, nie napierać, bo to utrudnia sprawę. Pomaga też umiejętność dopasowania barwy głosu, a nawet znajomość bajek. Wiele osób mówi mi, że mam łatwość dogadywania się z dziećmi. Czasem nawet większą niż z dorosłymi. Możliwe, że to prawda. Ja po prostu lubię spędzać czas z dziećmi. Nawet na rodzinnych spotkaniach wolę układać z nimi puzzle, bawić się, pograć, niż siedzieć i rozmawiać z dorosłymi.

Może dlatego, że dzieci są szczere?

Lek. A.F.: Tak, dzieci są szczere. Po dziecku zawsze widać, kiedy jest chore i to nie jest udawane. A kiedy po kilku dniach wraca na kontrolę i już jest zdrowe to ja mam ogromną radość. Czasem widzę dziecko, które było u mnie w poniedziałek, a w piątek spotykam je już na placu zabaw, bo mieszkam niedaleko. I to jest dla mnie budujące, kiedy widzę, że promienieje.

Jak to się stało, że wybór zamieszkania padł właśnie na gminę Nowiny?

Lek. A.F.: Trochę z przypadku, a trochę – jak to często bywa – przyjechałem za miłością. Żona pochodzi z okolic Kielc. Mieliśmy plan, że kiedy skończę specjalizację, a jednocześnie dzieci będą przechodzić w kolejny etap edukacji – córka z przedszkola do zerówki, syn ze żłobka do przedszkola – to będzie dobry moment, żeby się przenieść. Warszawa nigdy nie była moim miastem. Mieszkałem tam czternaście lat i nie było dnia, żebym czuł się tam naprawdę dobrze. Przytłaczał mnie szybki tryb życia. Chciałem mieszkać gdzieś spokojniej, najlepiej „na wsi”. Mieliśmy do wyboru okolice mojego rodzinnego miasta albo żony. Trafił nam się tutaj wymarzony dom. I dobrze się tu czujemy.

Praca lekarza bywa obciążająca emocjonalnie. Co daje Panu największą satysfakcję w codziennej pracy i pozwala zachować motywację?

Lek. A.F.: Owszem, bywa obciążająca, ale ja lubię ten tryb pracy. Przez pięć lat pracowałem w szpitalu i zamieniłem to na przychodnię POZ, gdzie odnajduję się lepiej. Pracuję „od–do”, czasem czas się wydłuża, ale ten rytm jest dla mnie dobry. Lubię kontakt z dziećmi, rozmowy, bycie z nimi. Ja sam mam w sobie dużo dziecięcej radości, lubię bajki, gry planszowe, kreskówki. Dzięki temu łatwiej docieram do małych pacjentów. A największą radość daje mi moment, kiedy widzę, że dziecko zdrowieje.

Jak ważna jest dla Pana praca w publicznej ochronie zdrowia, szczególnie w mniejszej społeczności, takiej jak gmina Nowiny?

Lek. A.F.: Bardzo ważna. Dla mnie imponujące jest to, że wszyscy się tu znają. Tutaj widzi się efekt, widzi się dzieci regularnie, widzi się jak zdrowieją. To daje satysfakcję. Zżyłem się z tą społecznością i po prostu lubię tu pracować.

To wyróżnienie jest także powodem do dumy dla całej gminy. Jaką rolę, Pana zdaniem, odgrywa lokalna przychodnia w życiu mieszkańców?

Lek. A.F.: Kluczową. Przychodnia ma określony program pracy, wyznaczone terminy, ale my staramy się przyjmować pacjentów jak najszybciej, bo to jest podstawowa potrzeba rodziców. Była potrzeba, żeby rodzice mieli możliwość przyjścia do pediatry w piątki po południu. Zgodziłem się na to i pracuję wtedy do 18.00. Chcemy zapewnić najlepszą opiekę i żeby mieszkańcy mieli poczucie, że dostaną tu fachową pomoc i że mogą lekarzom ufać.

Czego życzyłby Pan sobie jako lekarz i swoim małym pacjentom na kolejne lata?

Lek. A.F.: Przede wszystkim dużo zdrowia, bo ono jest najważniejsze. Sam mam dzieci i wiem, że kiedy są zdrowe, są radosne i szczęśliwe. Życzyłbym, żeby wszystkie dzieci zawsze były zdrowe i szczęśliwe.

Dziękuję za rozmowę

Agnieszka Olech

Galeria

Aktualności

Gratulacje za bohaterską postawę i uratowanie życia 37-latka

Dziś w gabinecie Komendanta Wojewódzkiego Policji w Kielcach, insp. Zbigniew Nowak spotkał się z post. Klaudią Dach i sierż....

Polecamy