Na przełomie lipca i sierpnia grupa alpinistów amatorów z Morawicy, podjęła próbę zdobycia wszystkich niezależnych szczytów Masywu Monte Rosa, których wysokość przekracza 4000m.n.p.m.
Marcin Hajdenrajch, Bartosz Kruk, Jakub Lach, Artur Tworek, Zbigniew Więckowski, Michał Wojtasik i Konrad Wójcik swoją wspinaczkę zaczęli 31 lipca od zdobycia szczytu Monte Moro 2985m.n.p.m. na granicy włosko szwajcarskiej oraz trawersu w kierunku najpotężniejszego masywu Alp, Masywu Monte Rosa. Ten spektakularny grzbiet górski z ośmioma czterotysięcznikami odcięty od zachodu przez doliny lodowcowe a od wchodu przez najwyższą ścianę Alp (2400m) swoją nazwę zawdzięcza różowemu zabarwieniu pokrywającego go śniegu. Różowy efekt jest najwyraźniej widoczny przed wschodem i zachodem słońca
Dwa pierwsze dni poświęcone były na aklimatyzację. Sprowadzały się do stopniowego zdobywania wysokości w stosunkowo łatwym terenie. Drugi z górskich noclegów odbyli już na wysokości 3598m.n.p.m.
Trzeci dzień to lodowiec Gornergletscher, trzeci w Alpach pod względem długości. To był wyczerpujący psychicznie i fizycznie dzień, który rozpoczął się o 400 od oczekiwania na rozpogodzenie. Namioty na kamieniach rozbili dopiero po 2000 po długim przejściu i trawersie lodowca, wyczerpującej wspinaczce oraz nie wygodnym zejściu ze zjazdami z grani.
Po tak wysilającym dniu mieli dzień znacznie spokojniejszy, podczas którego musieli drogą bez trudności wspinaczkowych podejść z 2600m.n.p.m. do obozu na 3360m.n.p.m. Resztę dnia wykorzystali na przygotowanie się do wspinaczki na trzeci szczyt Alp, Dufourspitze 4634m.n.p.m.
Ponieważ jak zwykle zadbali o „czystość” wejść bez użycia kolejek i schronisk musieli ten wyczerpujący szczyt pokonać z ciężkimi, kilkunastokilogramowymi plecakami. Wystartowali o 400 żeby o 16.30 być na szczycie. Niesiony ciężar mocno spowalniał marsz podczas oszałamiającej ekspozycji pod górę. Dodatkowo po drodze musieli czekać na zakończenie akcji ratunkowej, podczas której śmigłowiec podejmował dwóch alpinistów z grani pod samym wierzchołkiem. Radość z tego trudnego wejścia była mocno stłumiona przez obawy co do pogarszającej się pogody i czasu zejścia. Kilka godzin trawersu grani i zejścia z niej wymusiło awaryjny nocleg. Rozbili sam tropik jednego z namiotów (tego mniejszego 3-osobowego) na półce skalnej, Półka okazała się zbyt mała dla namiotu, którego duża część wystawał poza jej obrys. Przypięci do stanowiska na wpół siedząc, na wpół leżąc na sobie nawzajem dotrwali do rana. Po wyjściu z tego prozaicznego schronienia przekonali się, że plecaki przypięte do skały były zmrożone na kość i pokryte grubą warstwą szadzi. Wiedzieli, że Duet, którego ewakuację widzieli dnia poprzedniego bez namiotu i śpiworów mógłby nocy w ścianie nie przetrwać.
Kolejny szósty dzień był już wytchnieniem przeszli przez kolejne łatwe czterotysięczniki Zumsteinspitze 4563m.n.p.m. oraz Signalkuppe 4554m.n.p.m., na szczycie którego znajduje się najwyżej położony w Europie (za wyjątkiem gór Kaukaz) budynek: schronisko Margherita. Po dwóch kolejnych godzinach dotarli na nocleg. Zdjęcie butów i wyprostowanie nóg do snu było dla nich spełnieniem marzeń.
Czterotysięczniki Pyramide Vincent 4215m.n.p.m., Ludwigshohe 4341m.n.p.m., Parrotspitze 4436m.n.p.m. i Corno Nero (niem. Schwrzhorn) 4322m.n.p.m. pokonali następnego dnia ale już na lekko, dzięki obozowaniu dwóch nocy w tym samym miejscu. Wszyscy byli zachwyceni łatwością z jaką szła im wspinaczka bez ładunku mimo, że już trzeci dzień z rzędu przebywali na wysokości powyżej 4000m.n.p.m.
Plan ich działania zakładał szansę na dalszy trawers na zachód masywem Breithorn-Lyskamm, gdzie chcieli zdobyć kilka kolejnych szczytów, ale załamanie pogody zmusiło ich do rezygnacji i ewakuacji do doliny.
Wszyscy bez poważnych kontuzji w doskonałych humorach wrócili do domów. Nie udało im się co prawda zdobycie jednego ze szczytów tego pięknego masywu, ale podkreślają, że on tam na nich będzie czekał a powrót do niego w przyszłości da im wielką satysfakcję. Dzięki współdziałaniu i opanowaniu ta grupa dokona jeszcze wielu ciekawych przejść.