Jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu każdej monarchii jest moment koronacji nowego władcy. Tak samo poczesne miejsce w historii Polski zajmują ceremonie koronacyjne królów, które z całą pewnością niosły ze sobą element swoistego mariażu nowego pana
z poddanymi, obywatelami. To osobliwe święto, ze względu na swoją nieregularność (czasem większą, czasem mniejszą) miało na celu uświetnienie tego właśnie momentu spektakularnymi wydarzeniami, celebracjami, wystawną oprawą. Dziś przypada kolejna rocznica koronacji jednego z najważniejszych królów w historii Polski – Władysława Łokietka. To właśnie skłania do przyjrzenia się temu, niecodziennemu skądinąd, wydarzeniu, które człowiek tamtych czasów przeżyć mógł jedynie kilkukrotnie. W poniższym artykule odniesiemy się jednak do czasów XVI-XVIII wieku, kiedy ceremoniał był najokazalszy.
Polski ceremoniał koronacyjny, stosowany podczas intronizacji władców elekcyjnych, z niewielkimi zmianami opierał się na zapiskach z przełomu XV i XVI w. Formuły zawarte w tzw. ordo coronandi Władysława III Warneńczyka z 1434 r., nieco zmodyfikowane w ordo kardynała Fryderyka Jagiellończyka z 1501 r., posłużyły najprawdopodobniej za wzór dla większości aktów koronacyjnych polskich władców aż do połowy XVIII wieku. Dopiero w czasie koronacji Stanisława Augusta Poniatowskiego stworzono na ten cel osobny pontyfikał.
Uroczystości koronacyjne zwyczajowo składały się z kilku etapów. Pierwszym z nich był uroczysty wjazd króla-elekta do stolicy, w czasie którego władcę witały całe rzesze poddanych różnego stanu. Był to moment niezwykły, w którym każdy chciał zaprezentować się przed przyszłym władcą z jak najlepszej strony. W czasie wjazdu Henryka Walezego do Krakowa w lutym 1574 r. możni prześcigali się w pomysłach i sposobach zaimponowania królowi. Ksiądz Jan Dymitr Solikowski w swoim pamiętniku wspomina, że „piękny widok rycerstwa polskiego był nad podziw wszystkim cudzoziemcom; nieskończona mnogość zastępów wojennych szła witać monarchę”. W relacji Świętosława Orzelskiego czytamy, że „cudzoziemcy nie wiedzieli czy to śmiertelnicy czy też istoty niebiańskie”.
W trakcie wjazdu król witany był przez rozmaite osobistości, w tym przez magistraty miast Krakowa, Kleparza, Kazimierza. Swoje podziękowania za przyjazd słali również uczeni, jak np. doktor medycyny i filozofii na Akademii Krakowskiej Stanisław Łopacki
w 1696 r. Z tej okazji budowano również okolicznościowe łuki tryumfalne, posągi czy rzeźby. Całą gamę tych dzieł zaprezentował w swojej monografii Michał Rożek, podkreślając szczególnie wysokie walory artystyczne tych rozwiązań. Autorzy skupiali się przede wszystkim na podkreśleniu roli wybranego monarchy, jego cech osobowych i cnót. Ponadto opiewali ich sukcesy (np. Jana III Sobieskiego) czy świetność rodu.
Nie zawsze jednak nowego władcę witano tak samo radośnie. Relacjonujący wjazd Augusta III świadek podkreślał bowiem, że krakowianie niezbyt chętnie godzili się na konstruowanie bram tryumfalnych na cześć nowego króla. Co więcej – według niego „dzień ten bardziej tragiczny był niż wesoły”, mieszczanie bowiem bardziej skłonni być mieli ku kandydaturze Stanisława Leszczyńskiego.
Ingresy władców były swojego rodzaju wstępem do uroczystości, miały niebagatelne znaczenie w wymiarze propagandowym. O tym jak doniosłe były to wydarzenia świadczą zarówno relacje naoczne, jak również czas, jaki poświęcano na to wydarzenie. Wjazd Augusta II trwać miał osiem godzin, Henryk Walezy zaś zakończył przywitania dopiero ok. godziny drugiej w nocy.
Kolejnym etapem uroczystości koronacyjnych był pogrzeb poprzedniego króla,
w którym, według tradycji zwykł uczestniczyć przybyły dzień wcześniej elekt. W dużej części przypadków uroczystość ta nie miała miejsca lub nie zawsze uczestniczył w niej przyszły król. Pogrzeb króla Zygmunta Augusta odbył się bez Walezego, jedynie w obecności przybyłego w jego miejsce francuskiego posła. Batory z wiadomych przyczyn uczestniczyć w pogrzebie poprzednika nie mógł, ponieważ ten nadal żył. Podobnie rzecz się ma co do osoby Jana Kazimierza w 1669 r., który spoczął w kryptach wawelskich wraz z Michałem Korybutem dopiero 31 stycznia 1676 r. Stefan Batory spoczął w katedrze wawelskiej dopiero w maju 1588, a więc prawie pół roku po koronacji Zygmunta III. Ciało Jana III Sobieskiego pochowano z kolei dopiero w 1734, wraz z ciałem Augusta II, ponieważ stronnicy ks. Conti w 1696 r. nie zezwolili na przewiezienie zmarłego króla do Krakowa. August III zmarł w Dreźnie, tam też został złożony do grobu, zwłoki Stanisława Leszczyńskiego spoczywają natomiast w katedrze w Nancy.
Pogrzeby odbywały się z nie mniejszą pompą niż ingresy władców. W procesji niesiono insygnia królewskie zmarłego, atrybuty urzędników takie jak pieczęcie, laski marszałkowskie, chorągwie państwowe, które z szacunku dla zmarłego i „osierocenia” państwa skierowane były w kierunku ziemi. W trakcie uroczystości w kościele, zgodnie z sarmacką tradycją, niszczono je, łamiąc pieczęcie i laski, roztrzaskując też miecz i tarczę. O tym, że ceremonie pogrzebowe niewiele tylko odbiegały świetnością od samych koronacji świadczy fakt, że na pogrzeb Zygmunta i Konstancji wydano w sumie prawie 470 tys. złotych.
Wydarzeniem poprzedzającym akt koronacji była procesja do kościoła św. Michała Archanioła na Skałce, którą władca odbyć winien w przeddzień koronacji. Miała ona charakter ekspiacyjny i związana była z długoletnią tradycją oddawania czci św. Stanisławowi, męczennikowi, patronowi Królestwa. W tym dniu elekci zwykli byli pościć i rozdawać jałmużny, zobowiązani byli także do spowiedzi, która symbolicznie miała być przejściem od grzechu do oczyszczenia w kontekście nowego początku, jakim była koronacja.
Koronacja sama w sobie była wydarzeniem unikatowym, które zawierało w sobie całą masę symboli i gestów. Dzień zaplanowany był starannie, od samego rana aż po wieczór. We wczesnych godzinach rannych procesja złożona m.in. z biskupów, opatów diecezji krakowskiej i świeckich podążała z katedry wawelskiej do pomieszczeń w których przebywał elekt. Tamże duchowni wstępowali do łożnicy króla, gdzie marszałek Królestwa lub mistrz ceremonii ubierał przyszłego władcę w strój pontyfikalny, zbliżony do stroju biskupiego. Miało to na celu podkreślenie momentu unifikacji dwóch sfer władzy w momencie koronacji – świeckiej i duchowej.
Po przywdzianiu szat przez monarchę procesja udawała się z powrotem do katedry wawelskiej, gdzie odbywały się główne uroczystości. Na czele pochodu szedł marszałek
z laską marszałkowską w dłoni, następnie senatorowie, którzy dzierżyli insygnia królewskie (koronę – kasztelan krakowski, berło – wojewoda krakowski, jabłko – wojewoda wileński, miecz – miecznik lub wojewoda sandomierski) oraz chorążowie z chorągwiami Orła Białego i Pogoni. Tuż za nimi ciągnął episkopat, na końcu zaś podążał król w asyście podtrzymujących go biskupów.
Po przybyciu do kościoła katedralnego wszyscy dygnitarze zajmowali swoje określone miejsca, z których to udzielający koronacji arcybiskup zwykł zasiadać na tronie umieszczonych na stopniach ołtarza, naprzeciwko niego z kolei miejsce zajmował przyszły władca. Cała ceremonia była skomplikowanym procesem, zawierającym w sobie mnóstwo znaków i gestów. Objawiało się to m.in. w namaszczeniu władcy świętymi olejami przez arcybiskupa, wręczeniu mu miecza koronacyjnego (sławnego Szczerbca), samą koronacją koroną królów polskich oraz pozostałymi insygniami. Wszystko to ubrane było w niezwykle wzniosłą, nadprzyrodzoną otoczkę, którą uwypuklał liturgiczny ryt uroczystości, celebrowany przez rzeszę najwyższych duchownych w państwie. Po przyjęciu homilii i intronizacji, zebrani w kościele katedralnym odśpiewywali hymn „Te Deum laudamus”, po czym następowało zakończenie uroczystości i pochód nowego władcy na zamek, gdzie odbywała się wystawna uczta.
Taki schemat działań nie zawsze odpowiadał rzeczywistości. Nie zawsze króla koronował przeznaczony do tego oficjalnie arcybiskup gnieźnieńskich. Z różnych przyczyn, najczęściej politycznych, aktu tego dokonywali inni duchowni. Stefana Batorego koronował biskup kujawski (przy aprobacie sejmu walnego), podobnie rzecz się ma w stosunku do Augusta II. O ile te koronacje miały prawne umocowanie, to ten akt w stosunku do Augusta III i Stanisława Leszczyńskiego stanowił jawne pogwałcenie porządku. Pierwszego intronizował biskup krakowski, drugiego zaś arcybiskup lwowski.
Z czasem zmieniały się też obrządki około koronacji. Niektórym uroczystościom towarzyszyły również osobliwe wypadki. W trakcie koronacji pierwszego z królów elekcyjnych szlachta protestancka zasiadająca w katedrze głośno protestowała przeciwko zmianie roty przysięgi królewskiej, gdzie biskupi starali się wyeliminować z niej zapisy o tolerancji religijnej. Jan Chrapowicki, wojewoda wileński, uczestnik koronacji Michała Korybutam wspomina także o tym, że w trakcie wejścia dostojników do katedry wawelskiej ścisk był tak duży, że „mało X. Arcy-Biskupa nieprzebito szefelinem”. Zabawnym dla szlachty przebywającej na mszy był również moment, w którym nowo obrany król August III ceremonialnie wymachiwał mieczem koronacyjnym. Robił to bowiem niezbyt zgrabnie drżącymi rękoma, co oglądający z politowaniem skwitowali iż zatem „spokojnego będziemy mieli pana”.
Dzień później (najczęściej w poniedziałek) król odbywał homagium na krakowskim rynku, gdzie zasiadając na specjalnie stworzonym w tym celu theatrum odbierał hołdy. Zabawny dialog między poddanym a królem podaje w swoim diariuszu Marcin Matuszewicz. Był on świadkiem, jak Antoni Glinka, podkomorzy łomżyński, zwrócił się do króla Stanisława Poniatowskiego, by ten nadał mu jakąś królewszczyznę. Władca, widząc że Glinka jest nietrzeźwy odpowiedział mu słowami: „Będę się o to starał, abyś waszmość na czczo nie pił”. Uważa się, że w dniu tym władca najbardziej zbliżał się do ludu, skracał dystans, przez co nabierał on o wiele bardziej charakteru świeckiego aniżeli poprzednie dni.