Wywiad z Czesławem Gruszczyńskim – chęcinianinem obecnie mieszkającym w Kielcach, który postanowił uczcić pamięć śp. Leona Stępniewskiego – lokalnego bohatera walczącego w obronie naszej Ojczyzny na Westerplatte w 1939 roku.
– Na początku chciałabym, żeby powiedział Pan kilka słów o sobie. Skąd Pan pochodzi?
– Jestem rodowitym chęcinianinem, jak to się mówi – z dziada pradziada. Tutaj się urodziłem, wychowałem i spędziłam lata młodości. Byłem również zawodnikiem Klubu Sportowego „Piast Chęciny”. Od 43 lat mieszkam w Kielcach, ale to w Chęcinach są moje korzenie, to tu leżą moi przodkowie. Mam 81 lat.
– A kim jest Pan z zawodu?
– Och! Mam sporo zawodów! Przed wojskiem zdobyłem prawo jazdy i uprawnienia operatora maszyn ciężkich. Pracowałem na spycharkach, jako operator koparki, kierowca, a także mechanik w pogotowiu technicznym, gdzie przez 35 lat byłem brygadzistą. W zasadzie zawsze pracowałem w delegacji. Jak była gdzieś awaria maszyny musiałem jechać, czy to do Poznania, Warszawy, Katowic, Białegostoku. Także można powiedzieć, że tak się włóczyłem po całej Polsce.
– Czy od zawsze interesuje się Pan historią?
– Tak, a w sposób szczególny interesuje mnie historia II wojny światowej. Tak naprawdę już od dziecka lubiłem historię, może dlatego, że wzrastałem w rodzinie partyzanckiej. Mój ojciec był partyzantem Armii Krajowej, podobnie jak wujek Leon Stępniewski, o którym zaraz opowiem. Dobrze pamiętam czasy dzieciństwa. Przed wojną, w czasie okupacji i jeszcze po wojnie w chęcińskim magistracie był areszt. Mieszkańcy nazywali ten areszt „kozą”. Mieszkaliśmy dosłownie koło Urzędu Gminy, czyli po sąsiedzku ówczesnego więzienia. W pobliżu kościółka stacjonowało blisko czterdziestu niemieckich żandarmów. Codziennie rano mieli zbiórkę i po drodze widywali mnie z mamą. Dwóch z nich mówiło bardzo dobrze po polsku i zawsze pytali się mojej mamy: „A gdzie Twój chłop?” Ona jak mantrę powtarzała: „Na robotach w Prusach”. Nawet ja wiedziałem, że mam tak mówić. Jednak, za którymś razem, ówczesny burmistrz powiedział, że sprawdził wszystkie dokumenty i wie, że mama kłamie. Ona była osobą impulsywną i powiedziała: „Niech się Pan zajmie swoimi sprawami”. Za pół godziny przyszło dwóch strażników. Kazali nam się ubrać i zaprowadzili do burmistrza. Moja mama otrzymała 30 dni aresztu. Zamknęli nas w małym pomieszczeniu pod schodami. Po 10 minutach zacząłem strasznie płakać i przyszła po mnie babcia. Ach, mógłbym długo opowiadać o tych czasach…
– A skąd w ogóle pojawił się pomysł uczczenia pamięci śp. Leona Stępniowskiego? Jak Pan zbierał informacje na jego temat?
– To był mój ojciec chrzestny, mój wujek. Zresztą razem z moim tatą (śp. Wiktorem Gruszczyńskim) służył w 4 Pułku Piechoty Legionów. Miałem z nim bardzo dobry kontakt. Bardzo dobrze go pamiętam. Zresztą mieszkał blisko nas, naprzeciwko Urzędu Gminy. Kiedyś znalazłem jego zdjęcie, na którym widniał napis „CZWARTAK”. Postanowiłem zgłębić więcej informacji na jego temat. Mam teraz dużo czasu. Jednak, jak się okazało, to wymagało wielu pokładów energii i cierpliwości. Idąc tropem napisu z fotografii skontaktowałem się ze Stowarzyszeniem Pamięci Narodowej „CZWARTAK”. Najpierw udałem się do Instytutu Pamięci Narodowej w Kielcach. Potrzebowałem jednak jakichś pamiątek po zmarłym wujku. Jego córka mieszka w Chęcinach. Z początku powiedziała, że nie ma już nic, jednak z czasem znalazła. Były schowane. Podarowała mi akt zgonu, akt małżeństwa i jego Order Odrodzenia Polski, którym został odznaczony 22 marca 1978 roku. Wujek odbywał służbę wojskową na Helu, więc odezwałem się także do Muzeum Obrony Wybrzeża. Udałem się również do Archiwum Państwowego w Kielcach. I tak krążyłem od miejsca do miejsca. W końcu skontaktował się ze mną dyrektor Muzeum na Helu, który powiedział, że najprawdopodobniej przekazali te poszukiwane przeze mnie dokumenty do nowo otwartego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Wyczytałem również, że Prezydent RP jest także członkiem kapituły Orderu Odrodzenia Polski i Orderu Orła Białego. Postanowiłem zwrócić się także do niego z prośbą o pomoc. Co prawda miesiąc czekałem z niecierpliwością na odpowiedź, ale się doczekałem.
– To rzeczywiście kosztowało to Pana wiele pracy i czasu. Gdyby Pan mógł teraz opowiedzieć o śp. Leonie Stępniewskim i przybliżyć jego historię.
– Wujek Leon urodził się 31 sierpnia 1915 roku w Chęcinach. Był żołnierzem Czwartego Pułku Piechoty Legionów w Kielcach.
W marcu 1939 roku wraz z innymi żołnierzami został skierowany do 16 batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza na Polesie. Chwilę potem, w maju, został wysłany na Półwysep Helski, gdzie mieściło się dowództwo Obrony wybrzeża na czele z Kontradmirałem Józefem Unrugiem. Walczył w obronie naszej Ojczyzny na Westerplatte w 1939 roku. W ostatnim dniu września został ciężko ranny w głowę i częściowo w nogę. Najprawdopodobniej dostał odłamkiem w twarz. Trafił do niewoli. Przebywał w szpitalach i obozach jenieckich. Można powiedzieć, że Niemcy uczyli się na jego twarzy przeprowadzać operacje plastyczne. Wstawili mu także szklane prawe oko. Później nawet dobrze wyglądał i nikt by nie powiedział, że jego twarz tak niegdyś ucierpiała.
W czerwcu 1940 roku wrócił do rodzinnego miasta, do Chęcin, już jako inwalida wojenny. W maju 1941 roku został zaprzysiężony w Związku Walki Zbrojnej (późniejszej Armii Krajowej). Mieszkał blisko Urzędu Gminy, gdzie stacjonował oddział niemieckiej żandarmerii. Codziennie widział ilu żandarmów jest na zbiórce. Oni co chwile wyjeżdżali na akcje. Czasem zostało ich ośmiu, dziesięciu, a czasem dwunastu. Nie zawsze było ich czterdziestu. I to było bardzo ważne. Wujek odegrał dużą rolę w partyzantce. Przekazywał partyzantom meldunki. Współpracował z oddziałami „Barabasza” (Marian Sołtysiak) i „Żbika” (Jan Sieradzan). 22 marca 1978 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za obronność kraju w 1939 roku oraz za działalność w ruchu oporu.
– A, czy ktoś go ukarał za pomoc partyzantom?
– Oczywiście. Dostał ostrzeżenie, czyli 25 pasów. Potem zostało mu powiedziane: „A jak jeszcze raz to się powtórzy, to kulka w łeb”.
– A on pomimo to się nie poddał… Jakim człowiekiem był śp. Leon Stępniewski?
– Zwykłym, spokojnym. Nie chciał słuchać o wojnie. Jego córka mi powiedziała, że jak tylko ktoś mówił coś w domu o wojnie, to wychodził na podwórko. Pomagał partyzantom, bo czuł taką powinność. Był wielkim patriotą. Powiem Pani, że miał ciężkie życie. Cierpiał bardzo. Wspominałem, że doznał ciężkich obrażeń, ale także w tragicznym wypadku stracił córkę. Wtedy załamał się już całkowicie. Miał trójkę dzieci – dwie córki Halinę i Jadwigę oraz syna, swojego imiennika – Leona. Pod koniec życia jeździł na wózku inwalidzkim. Zmarł 16 września 1979 roku w Chęcinach. Miał 64 lata. Spoczywa na chęcińskim cmentarzu.
– Czy śp. Leon Stępniewski kochał Chęciny?
– Ach oczywiście! Pewnie, że kochał! Bardzo! To miasteczko zawsze dało się kochać.
– Dlaczego Pana zdaniem warto jest zgłębiać historię i pielęgnować pamięć o bohaterach narodowych?
– Jestem wielkim patriotą. Moje serce cierpi, kiedy widzę, że w dzisiejszych czasach już mało kto interesuje się historią naszej Ojczyzny. Tyle osób poświęciło to co najcenniejsze, czyli swoje życie, za naszą wolność. Czas, by pamięć o nich trwała. I chyba nie tylko ja, ale te roczniki wojenne tak mamy, bo wiemy, co to jest wojna, co to był głód, wszy, świerzb, żelazne grzebienie, którymi wyczesywało się gnidy (łzy wzruszenia). Ach, szkoda gadać… (łzy wzruszenia)
– Dzięki Pana pracy poznaliśmy historię jednego z lokalnych bohaterów i obrońców naszej Ojczyzny. Dziękuję za to w imieniu mieszkańców Gminy i Miasta Chęciny, ale także w imieniu Polaków. Mam nadzieję, że pamięć o śp. Leonie Stępniewskim przetrwa.
– Bardzo bym tego chciał. Bardzo dziękuję za rozmowę.