Funkcję sołtysa miejscowości Tokarnia Jan Orawiecki pełni od czternastu już lat. Tokarnia to jego rodzinna miejscowość, w której mieszka od urodzenia. Doskonale zatem zna potrzeby mieszkańców i ich problemy. Stara się je rozwiązywać najlepiej jak potrafi. Ma 77 lat i jest jednym z najstarszych sołtysów w gminie Chęciny. Zawsze chętnie służy mądrą radą i bogatym doświadczeniem młodszym stażem sołtysom.
Od kiedy pełni Pan funkcję sołtysa?
Jan Orawiecki: Funkcję sołtysa objąłem w 2009 roku. Nasz ówczesny sołtys śp. Henryk Karczewski zmarł i zgodnie z przepisami trzeba było przeprowadzić w naszym sołectwie wybory uzupełniające. Już wtedy byłem członkiem Rady Sołeckiej w Tokarni, stąd też wiedziałem na czym polega pełnienie funkcji sołtysa i z czym się wiąże.
Czyli świadomie podjął Pan to wyzwanie?
J.O.: Zdecydowanie tak. Co prawda to nie pierwszy raz, kiedy namawiano mnie, żebym wystartował. Wiem jednak jak dużo czasu trzeba poświęcić na to, aby nie być sołtysem tylko na papierze i wiem jak duża jest to odpowiedzialność. Dopóki pracowałem zawodowo, to nie wchodziło w grę.
Mimo wszystko już wcześniej mocno Pan się angażował w życie wsi?
J.O.: Można powiedzieć, że od kilkudziesięciu lat. Byłem jednym z założycieli społecznego komitetu telefonizacji, komitetu budowy wodociągu i kanalizacji. Sami zbieraliśmy środki, księgowaliśmy je, kupowaliśmy materiały, nawet sami kopaliśmy doły pod kable i stawialiśmy słupy, które między innymi też sami kupowaliśmy.
Stąd też pewnie między innymi tak duże zaufanie mieszkańców do Pana?
J.O.: Pewnie tak. Ja zawsze byłem społecznikiem. Nauczył mnie tego mój ojciec, który swego czasu sam był członkiem społecznym Banku Spółdzielczego w Chęcinach. To on zaszczepił we mnie to społecznikostwo, a kiedy już się wciągnąłem, to trudno było przestać. Mieszkam w Tokarni od urodzenia. Znam miejscowość, znam mieszkańców, a oni znają mnie. Od zawsze zależało mi na tym, aby Tokarnia rozwijała się, by mieszkańcom żyło się lepiej. Kiedy zmarł nasz sołtys, pomyślałem, że powinienem spróbować. Miałem duże poparcie mieszkańców, którzy po raz pierwszy wybrali mnie na swojego sołtysa 25 października 2009 roku.
W kolejnych wyborach mieszkańcy za każdym razem stawiali na Pana?
J.O.: Tak. Zawsze miałem kontrkandydatów, jednak to na mnie w większości oddawali swoje głosy. To bardzo miłe i budujące. Staram się zawsze pomagać na miarę swoich możliwości. Zdarza się, że starszym mieszkańcom pomagam nawet rozpalić w piecu, albo kogoś zawiozę do Chęcin, żeby mógł załatwić swoje sprawy. Mieszkańcy wiedzą, że zawsze mogą do mnie zwrócić się o pomoc, a ja jeśli tylko mogę to zawsze pomagam. To drobne gesty, ale uważam, że bardzo istotne. Bo sołtys, poza tym, że powinien myśleć o rozwoju swojej miejscowości, to powinien także myśleć o mieszkańcach, rozmawiać z nimi i pomagać im. Sołtysi są także swego rodzaju ogniwem łączącym mieszkańców z władzami gminy. To my jesteśmy najbliżej naszych mieszkańców, znamy ich bolączki i potrzeby i przekazujemy je dalej.
A jak układa się współpraca z władzami gminy?
J.O.: Bardzo dobrze. Wielokrotnie długo rozmawiam z burmistrzem Robertem Jaworskim o potrzebach naszej miejscowości. W miarę możliwości i środków budżetowych realizujemy kolejne inwestycje. Często jest też tak, że na coś trzeba poczekać, bo gmina musi znaleźć środki zewnętrzne na realizację kosztownych zadań. Tak jest chociażby teraz w przypadku budowy remizy i świetlicy. Jest już projekt i pozwolenie na budowę, a oprócz nowego budynku będziemy mieć też mini park, gdzie znajdzie się plac zabaw dla dzieci, siłownia zewnętrzna i alejki. Będzie nawet plac do ćwiczeń dla strażaków i plac manewrowy. To jednak kosztowna inwestycja opiewająca na kwotę około ośmiu może nawet i dziewięciu milionów złotych. Gmina nie ma takich środków w budżecie i ja to rozumiem. Staram się to też tłumaczyć mieszkańcom. Wiem jednak, że burmistrz Robert Jaworski zawsze dotrzymuje danego słowa i kiedy tylko uda się pozyskać środki, to ruszy realizacja tego jakże wyczekiwanego przez nas wszystkich zadania.
Trudno jest być sołtysem?
J.O.: Muszę przyznać, że nie jest to łatwe zadanie. Ludzie często myślą, że sołtys może wszystko. Oczywiście trzeba mieć wizję rozwoju miejscowości, weryfikować ją z potrzebami mieszkańców i konsultować z władzami gminy, ale bez pieniędzy wiele nie da się zrobić, a przecież gmina to nie tylko Tokarnia i należy patrzeć na nią globalnie. Nie jest to łatwe zadanie, często też trudno wytłumaczyć to ludziom. Ja wiem jednak, że jeśli ma się swój cel, to w końcu się go osiągnie. Potrzeba cierpliwości.
A jakimi cechami powinien się wyróżniać dobry sołtys?
J.O.: Przede wszystkim powinien być właśnie cierpliwy, ugodowy, życzliwy. Powinien być społecznikiem i kochać ludzi, kochać swoją miejscowość, walczyć o to, aby żyło się tu wszystkim lepiej. Trzeba też jednocześnie umieć współpracować ze wszystkimi, z mieszkańcami, z radnymi, ze strażakami, z księdzem, ze szkołą, ze stowarzyszeniami i oczywiście z władzami gminy. Mnie ta współpraca układa się bardzo dobrze na wszystkich polach i z tego ogromnie się cieszę. Sołtys powinien też umieć słuchać, umieć rozmawiać i być zawsze gotowy do pomocy i wsparcia mieszkańców. Do mnie można przyjść zawsze, właściwie o każdej porze. Nigdy nie odmówię pomocy.
W Tokarni żyje się dobrze?
J.O.: Zdecydowanie lepiej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Przede wszystkim jest bezpieczniej dzięki wyprowadzeniu ruchu na obwodnicę. Powstają nowe drogi, chodniki, oświetlenie i wodociągi. Moja wizja rozwoju miejscowości, wizja rozwoju miejscowości mieszkańców i władz gminy jest sukcesywnie realizowana. Wszystko to, co się dzieje jest naszym wspólnym sukcesem, wynikającym też z ogromnego zaangażowania władz gminy w pozyskiwanie środków zewnętrznych, bo bez nich nie byłoby tego wszystkiego, co mamy dziś.