Macierzyństwo i ojcostwo to dla wielu z nas czas oczekiwany, będący nierzadko efektem wieloletnich starań. Niestety, nie wszystkie dzieci znajdują miłość, spokój i życiową stabilizację w swoich biologicznych rodzinach. W takich właśnie sytuacjach z pomocą przychodzą ludzie, dla których życie i dobro dziecka, bez względu na jego historię, są wartością samą w sobie. Jak funkcjonują takie instytucje? Z jakimi problemami się borykają? Z jakich rodzin pochodzą dzieci w nich przebywające? O tym opowiedziała nam pani Ewa Woźniak, prowadząca Placówkę Opiekuńczo-Wychowawczą Typu Rodzinnego w Wójtostwie, w gminie Daleszyce.
– Rodziną zastępczą, czyli placówką opiekuńczo-wychowawczą typu rodzinnego, jesteśmy od 2003 roku. Kiedyś w telewizji był program „Przytul mnie”, pokazujący cel i sens działania takich placówek. Wtedy zdecydowaliśmy się z mężem, że poprowadzimy taki dom. Przez mój dom przeszło 32 dzieci, najmłodsze, które do mnie trafiło, miało sześć tygodni, najstarsze siedemnaście i pół roku – mówi pani Ewa, wspominając początki swojej pracy w charakterze rodziny zastępczej.
Prowadzenie tego typu placówki wymaga nie tylko empatii, cierpliwości i życzliwości względem dzieci, ale także rzetelnego przygotowania, zdobywanego nie tylko na podstawowych kursach dla rodzin zastępczych, ale również stałej współpracy z instytucjami oraz specjalistami, wspomagającymi rodzinę w jej codziennym funkcjonowaniu.
– Aby zostać rodziną zastępczą trzeba przejść długi proces, m.in. kurs przygotowawczy, prowadzony przez ośrodek adopcyjny. Ten proces trwa około pół roku, są to nie tylko szkolenia, ale także badania psychologiczne. W tym, co robimy, wspiera nas cały sztab ludzi, włącznie z PCPR, który organizuje dla nas grupy wsparcia, pomoc psychologiczną. Uczestniczymy w różnych projektach, na przykład organizowanym przez Fundację Orlen –Dar Serca – dodaje pani Ewa.
W wychowaniu dzieci w placówkach typu rodzinnego ważne jest wytworzenie w domu atmosfery komfortu i bezpieczeństwa, którego dzieci nierzadko nie zaznały w swoich rodzinach biologicznych. Ich adaptacja do nowych warunków jest sprawą indywidualną, niedającą się ująć w jakiekolwiek ramy.
– Proces adaptacji zależy od dziecka. Od tego, w jakim stanie fizycznym i psychicznym do nas trafiło, z jakiej jest rodziny. Niektóre adaptują się z dnia na dzień, innym zajmuje to półtora roku.
Niezwykle istotne jest także podtrzymywanie kontaktów z dorosłymi już podopiecznymi, którzy nierzadko, mając własne rodziny, chętnie kontaktują się ze swoimi przybranymi rodzicami. – Mamy kontakt z dorosłymi wychowankami, dzieci nas odwiedzają i wspierają. Co roku organizujemy Zawody Rodzicielstwa Zastępczego i dzieci przyjeżdżają do nas jako wolontariusze.
Placówki typu rodzinnego, chociaż nie do końca zastąpią dzieciom ich rodzinny dom, są alternatywą dla dużych, przepełnionych domów dziecka, w których pracujący z młodzieżą wychowawcy, obciążeni pracą administracyjną, nie zawsze mają czas na rozmowę z dzieckiem i poznanie jego potrzeb. Troski nie omijają także placówek opiekuńczych, takich jak prowadzona przez panią Ewę.
– Problemem dla młodych ludzi, którzy chcieliby prowadzić taki dom, jest brak czasu i prywatności. Trzeba całe swoje życie, rodzinne i towarzyskie, podporządkować dzieciom. Tutaj nie ma wolnej soboty, niedzieli, wolnych świąt. To są te dni, w których pracujemy jeszcze intensywniej, bo wszystkie dzieci najczęściej są w domu. Problemem są także kontakty z niektórymi rodzinami biologicznymi, które najczęściej są konfliktowe. To jest jednak piękna praca – dodaje pani Ewa – jeżeli można to nazwać pracą. Gdy widzimy, że dzieci wychodzą od nas i fajnie funkcjonują w dorosłym życiu, wtedy mamy świadomość, że uratowaliśmy człowieka.
Z tej perspektywy placówki opiekuńczo-wychowawcze typu rodzinnego, ale przede wszystkim prowadzące je osoby, dają swoim podopiecznym szansę na życie wolne od obaw, niepewności jutra oraz zaspokajają ich potrzebę przynależności i bliskości, tak ważną dla każdego młodego człowieka.