3.5 C
Kielce
wtorek, 3 grudnia, 2024
Strona głównaKultura„Aparat z Drochowa Dolnego”

„Aparat z Drochowa Dolnego”

Zobacz

Aparat fotograficzny? Wiadomo: telefon komórkowy!  Najlepiej z podwójnym albo i potrójnym zestawem kamer, wydajną kartą pamięci, światłoczułym sensorem i innymi udogodnieniami, które powodują, że mamy  wymarzone zdjęcie bez wysiłku i to wszystko w jednym, mega funkcjonalnym urządzeniu.  Tak, w pierwszym odruchu, odpowiedziałaby większość z nas. Tylko czasami, gdzieś w podróży, na wakacjach, możemy dostrzec osobę z kompaktowym aparatem fotograficznym, niejednokrotnie wywołującym lekkie zdziwienie u młodego pokolenia.  Co to? Po co? Co w nim jest ciekawego?  To wiedzą pasjonaci fotografowania, ludzie, którzy aparat znają lepiej niż własną kieszeń.

Taką osobą jest niewątpliwie pan Edward Kurtyka z Drochowa Dolnego – kolekcjoner i szczęśliwy posiadacz około 350 sztuk aparatów, wśród których najstarszy model pochodzi  z 1865 roku.  W oddzielnym pokoju, na własnoręcznie wykonanych półkach, starannie ułożone i odkurzane, stoją dumnie aparaty ilustrujące swoją ewolucję na przestrzeni dziejów.  Pierwszy, który zapoczątkował kolekcję pana Edwarda to rosyjska Zorka, wspomnienie dzieciństwa i nauki wykonywania zdjęć.  Jako nastolatek należał do kółka fotograficznego i wtedy narodziła się pasja, która ciągle trwa.  W ciągu 10 lat zgromadził eksponaty z całego świata: Czech, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Węgier. Skórzane, drewniane, metalowe, z napędem sprężynowym, na baterię, na kasety, szpulki, na płytę – do wyboru, do koloru.  Każdy – co jest wyjątkowe, gdyż wiele z nich to antyki, spotykane jedynie w muzeach – można dotknąć, otworzyć, dowiedzieć się, jak funkcjonował.  Swoją wiedzą chętnie dzieli się ich właściciel – zdejmuje z półek kolejne egzemplarze, otwiera maleńkie klapki, szklane obiektywy, wykręca śrubki i szczegółowo opisuje każdy aparat.  Jeden z najcenniejszych – Corona Tankette z 1938 roku – otrzymał z Białej Podlaskiej. Jego wartość – ok. 4000 zł, wynika stąd, że model ten- został wyprodukowany przez braci Pawelskich w b. małej ilości. Marzeniem kolekcjonerów jest aparat firmy Ka-Pol z lat 30-tych, produkowany w Chodzieży przez Pawła Sobkowiaka.

Ale równie interesujący jest Kodak na miechu z 1907 roku, czy na trapezie z 1910, Zenity, których wykonano ok. 70 modeli, a 15-e z nich należy do pana Edwarda, z czego jeden pochodzi z olimpiady w Moskwie 1980 r.  Amerykański Polaroid to z kolei prezent od brata – wyjątkowy, bo z niebieską, dużą lampą. Po zrobieniu fotografii takim sprzętem, nagrzewa się magnezja (tzw. proszek błyskowy niegdyś podpalany przez fotografa w chwili robienia zdjęcia) i trzeba specjalnym przyciskiem wyjąć jednorazową żarówkę.

Prostokątne pudełko niczym walizka to francuski Paris z odsuwanym dołem, a metalowy, ciężki, mieszczący się w kieszeni koszuli, to typowy aparat szpiegowski z 1930 roku.

Ze względów historycznych, jeden jest szczególnie bliski panu Edwardowi. To Zeiss Ikon Baby z 1930 roku, aparat przedwojennego fotografa i działacza Powstania Warszawskiego – Karola Pęcherskiego. Unikatowy egzemplarz otrzymał od wnuczki lekarza-przyjaciela Pęcherskiego.  Wykonane nim zdjęcia, ( kilka tysięcy ) stanowią zbiór Muzeum Powstania Warszawskiego.

Sentymentem darzy również aparat Kodak  Brownie, pamiątka po Sybiraku, który zesłany na wygnanie, dokumentował nim swój los.

Ciekawostką jest aparat stereoskopowy z USA mogący wykonać dwa zdjęcia naraz, dzięki 2 obiektywom ze sprzężonymi ze sobą migawkami. Osie obiektywów są  równoległe i ustawione od  siebie o odległość która wynosi ok. 6  cm (rozstaw oczu człowieka).

Ale kolekcja to nie tylko aparaty. Jest tu i atrapa,  będąca kiedyś ozdobą zakładu fotograficznego we Wrocławiu, kamery  i prawdziwa gratka dla miłośników fotografii – fotoplastykon z przełomu XIX i XX wieku, w którym jako źródło światła wykorzystywany jest płomień świecy.

Pan Edward, z największą dokładnością opisuje każdy egzemplarz, prezentuje jego budowę, działanie. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ten energiczny, niesamowity człowiek jest niewidomy.

Wzrok utracił dawno, ale to nie zmieniło jego pasji.  Aparaty gromadzi nieustannie –ze wszelkich możliwych źródeł – i choć nieraz miał propozycje ich sprzedaży (m.in. od muzeum w Krakowie), na razie nie wyobraża sobie bez nich życia.

Są jego częścią, mają duszę i opowiadają historie, które – jako jeden z niewielu – potrafi zgłębić do ostatniej śrubki, bo  taki z niego „aparat”.

Aneta Zelis

Galeria

Aktualności

Odpowie za papierosy i tytoń bez akcyzy

Wczoraj policjanci starachowickiej komendy z Wydziału do walki z Przestępczością Gospodarczą złożyli służbową wizytę 49-letniemu mieszkańcowi powiatu. W trakcie...

Polecamy