Bałkany Zachodnie to przyjęte w Europie określenie dla sześciu krajów Europy Południowo-Wschodniej, w skład których wchodzą: Republika Albanii, Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry, Republika Kosowa, Republika Macedonii Północnej i Republika Serbii. To właśnie tę część Europy obrała w tym roku na cel grupa Alpinistów Amatorów z Morawicy, planująca zdobyć najwyższe szczyty Bałkanów.
Tegoroczny wyjazd jak zwykle poprzedziły długie przygotowania. O ile tym razem uczestnicy nie spodziewali się trudności technicznych związanych ze wspinaczką (brak śniegu, trudności wspinaczkowych oraz wysokości poniżej 3 tys. m.n.p.m), problemów przysporzyła pandemia koronawirusa, która w przypadku zamknięcia granic lub wprowadzenia obowiązku kwarantanny, mogła przekreślić wyprawę.
Kolejnym czynnikiem sprawiającym, że ta prosta z pozoru wyprawa przysparzała trudności organizacyjnych były ramy czasowe. Jedynie 10 dni na zdobycie 6 szczytów, a każdy z nich w innym kraju. Dystans – około 1 600 km, jakie dzieli Morawicę od środkowej części Albanii (najdalszy punkt podróży). Ponadto każdego dnia uczestnicy budzili się w innym kraju, gdzie używano odrębnego języka, waluty, obowiązywały inne przepisy związane z pobytem w kraju (skutek COVID), a także mentalność i kultura (również jakże egzotyczna dla nas kultura na drodze i styl jazdy).
Wszystkie powyższe punkty sprawiły, że z założenia łatwy wyjazd okazał się dużym wyzwaniem dla morawickiej ekipy, w skład której wchodzą Marcin Hajdenrajch, Bartosz Kruk, Jakub Lach, Zbigniew Więckowski, Michał Wojtasik, Konrad Wójcik, a tym razem gościnnie dwójka przyjaciół z Częstochowy: Andrzej Lipowicz i Grzegorz Maciąg.
Gdy zegar wybił 12:00 w południe w piątek 14.08.2020, cała ekipa była zwarta i gotowa do drogi. Cel nr. 1: Serbia i jej szczyt Miżdżur (2 169 m n.p.m). Najpierw jednak 15-godzinny przejazd do podnóży góry, który mimo kolejki na granicy Węgiersko-Serbskiej przebiegał bardzo sprawnie. Nieco mniej sprawnie wyglądały pierwsze kroki ekipy po tak długim czasie spędzonym w aucie, jednak po chwili rozgrzewki krok stał się bardziej sprężysty, a z porannej mgły zaczął wyłaniać się krajobraz przypominający bieszczadzkie połoniny. Po około 3 godzinach marszu udało się stanąć na spowitym w chmurach szczycie. Pierwszy sukces! Oby tak dalej.
Jeszcze tego samego dnia ekipa ruszyła dalej w drogę, kierunek – Sofia. Dzięki kontaktom jednego z uczestników tej nocy wszyscy spali pod dachem u zaprzyjaźnionego Polaka, który opowiadał o urokach bałkańskiego życia. Tego dnia starczyło również czasu na zwiedzanie stolicy Bułgarii, krótką wizytę w polskim kościele, a także degustację ciekawych potraw.
Kolejnego ranka po szybkiej kawie i przepakowaniu bagaży nadszedł czas na zdobywanie Musały
(2 925 m n.p.m). Z racji wysokości góry konieczne było wspomaganie się kolejką, która dowiozła uczestników wyprawy na wysokość 2 369 m n.p.m, co skróciło atak szczytowy do około 3 godzin. I tym razem obyło się bez deszczu i bez przygód. W dobrych humorach ekipa wróciła do Sofii, by odstawić zaprzyjaźnionego Polaka, który gościł ich poprzedniej nocy i ruszyła dalej. Kierunek: Skopje.
Macedonia, a właściwie Republika Macedonii Północnej, bo taką nazwę kraj ten musiał przyjąć w 2019 roku po wieloletnich naciskach ze strony Grecji, urzekała wszystkich pięknem przyrody, a same Skopje biły przepychem i kusiły turystów zapachami dobiegającymi z wszechobecnych restauracji i kawiarenek. Po wieczornym zwiedzaniu stolicy i nocnej jeździe krętymi górskimi drogami, grupa dotarła na nocleg u podnóża szczytu wspólnego dla Macedonii i Albanii – Korabu (2764 m n.p.m.), skąd w poniedziałek o 07:00 rano ruszyła na szczyt. Po długim trawersie w promieniach palącego słońca, ekipa dotarła na wierzchołek otoczony o dziwo przez pastwiska. Chwila wytchnienia, szybki posiłek, zdjęcia i powrót do auta, aby uniknąć zapowiadanej na popołudnie burzy. I znowu sukces! Udało się nawet ugotować obiad i wykąpać w pobliskim strumieniu, zanim horyzont spowiły chmury. Żegnaj Macedonio!
Witaj Albanio! Lecz cóż to za powitanie! Karkołomna górska trasa, na którą co rusz wskakują zbłąkane krowy i owce, a lokalni górale biesiadują przy stołach na poboczu drogi… Po 2 godzinach zjazdu serpentynami samochód oraz pasażerowie mogli odetchnąć. Jeszcze tylko kilka godzin jazdy i kolejny kraj – Kosowo, które okazało się bardziej „europejskie” od Albanii. To jednak nie koniec niespodzianek tego dnia. Aby dostać się na nocleg u stóp Kosowskiego szczytu Djeravica (2656 m n.p.m.) należy przejechać tuż obok zabytkowego klasztoru Monaster Visoki Dečani. Jak się okazało ta znajdująca się na liście UNESCO zabytkowa budowla z racji swojego położenia na ziemiach, gdzie dominuje Islam, strzeżona jest przez siły ONZ i KFOR. Przejazd obok niej wiązał się z przekroczeniem 2 posterunków z zaporami czołgowymi i okazanie się uzbrojonym żołnierzom, którzy całe szczęście mimo późnej pory byli przyjaźnie nastawieni do turystów.
Kolejna zbyt krótka noc i pakowanie obozu przed wędrówką w górę na Djeravicę (szczyt nr.4 na liście morawickich śmiałków). Po monotonnym podejściu szutrową drogą grupa wkroczyła do malowniczej wioski z dachami porośniętymi trawą, a miejscowi mieszkańcy wskazali dalszy kierunek drogi, która tym razem była już bardziej wymagająca przez skaliste i strome podejścia oraz śliską trawę. Pomocny tutaj okazał się GPS, jako że ścieżka co chwilę rozwidlała się, prowadząc do pasterskich szałasów, czy strumieni. Całe szczęścię około 13:00 udało się stanąć na szczycie, a do szybkiego zejścia w dół motywowała lokalna restauracja mijana wcześniej po drodze.
Po sytej wieczerzy rzut oka na mapę, ustawienie trasy i znowu w drogę. Kierunek: Czarnogóra. Ostatnia część trasy była już znana części uczestników wyprawy, jako że odwiedzali pogranicze Albanii i Czarnogóry w roku 2019. Z łatwością dotarli na miejsce obozowania z przygotowanymi dla turystów altankami, gdzie mogli wspólnie zaplanować kolejny dzień i atak szczytowy na złowróżbnie brzmiącą Złą Kolate (2 534 m.n.p.m.). Ten dzień przebiegał pod znakiem walki z czasem za sprawą prognozowanej na popołudnie burzy. Jednak i tym razem punktualnie niemal jak w szwajcarskim zegarku udało się stanąć na szczycie w samo południe i zejść do auta (ostatnie metry pokonując biegiem), by uniknąć deszczu.
Następny wieczór i następna trasa do pokonania. I tym razem kierowca oraz auto nie mieli łatwego życia. Nocna jazda, brak linii na drodze, górskie serpentyny oraz ponad 50 tuneli, z których większość była nieoświetlona dawały się we znaki pasażerom busa przemierzającego Czarnogórę. Chwilę przed północą szczęśliwie dotarli oni na pogranicze z Bośnią i Hercegowiną, by skoro świt ruszyć na ostatni w ich podróży, szósty szczyt Maglić (2 386 m n.p.m). Tego dnia pogoda dopisywała, szlak był dobrze oznaczony i nietrudny. Mimo to mając za sobą 7 dni podróży i kilkadziesiąt kilometrów „w nogach” wspinaczka szła mozolnie. Całe szczęście i tym razem szczyt został zdobyty bez większych przeszkód, a umysły wszystkich zaczęły kierować się ku podróży powrotnej do domu.
Aby odetchnąć po trudach licznych wędrówek i zregenerować siły wisienką na torcie był pobyt w nieco bardziej nizinnym otoczeniu, a mianowicie nad węgierskim jeziorem Balaton. Dostęp do ciepłej wody, prądu, czy toaleta okazały się dawno zapomnianym luksusem. Na szczęście wszyscy odnaleźli się z powrotem w cywilizacji i po 2 dniach regeneracji ruszyli w ostatni odcinek podróży powrotnej, by w niedzielę 23.08 o 04:00 rano znaleźć się w Morawicy.